niedziela, 14 lutego 2016

o aktualnej sytuacji gastronomicznej

Nawet jeśli już, kiedyś pisałem o ogromnym znaczeniu , jakie posiada dla mnie stwierdzenie, że "jesteśmy tym, co jemy", to teraz też będzie.
Feuerbach rozumiał to stwierdzenie bardzo literalnie, to wyraz jego światopoglądu, to umieszczenie człowieka w strumieniu płynącej materii, odarciu go z boskości, wyjątkowości, zrównaniu z inną, dowolną składową kosmosu.
Ale jak bywa z każdym chwytliwym zdaniem, zaczyna ono żyć własnym życiem. I dobrze, bo nie ma niczego gorszego niż dociekanie"co autor miał na myśli?". Co miał to miał, istotniejsze, co czyta czytający, a jeszcze bardziej co przeczyta.


Niezauważalnie jesteśmy w Wielkim Poście. Nieistotnie nie pościmy, nieistotnie zresztą i pościmy.
Odczuwalny może i był koniec karnawału. (Jak dla mnie przede wszystkim przez tłusty czwartek.) Ale Popielec już nie bardzo był żadnym kulinarnym punktem zwrotnym.
Wracam do "tłustego". Ta  wszechobecność pączków, to ledwie słabe echo średniowiecznego obżarstwa, które do spółki z innymi rozpasaniami, definiowało ludzi na chwilę przed postem. Oni rzeczywiście byli inni przez swoją rozpustę. Świadomie grzeszyli, bo byli innymi ludźmi, niż ci, którzy za chwilę mieli ubrać się we włosiennice. Jedli wbrew jakiemukolwiek sensowi, nie dlatego, że nie miało być jutra, właśnie dlatego, że jutro, wiedzieli, będzie i bardzo konkretnie będzie  postne, przednówkowe. Żyli w dynamicznym świecie, gdzie zmiana była normą. Z pewnością te zmiany, przez swą cykliczność, przez ogólne ubóstwo były dość przewidywalne, ale oni żyli i to życie odczuwali. Umieli być różni, przez jedzenie także.
Jemy albo śmieci  (parafrazując wójta Hudsona - "Jesz, jak żyjesz, byle jak"), albo bez wyrazu bawimy się w kameleony. I jesteśmy tym co jemy, mało interesującą, wyrzuconą papką, ewentualnie chaotycznym kolażem pozycji z przewodnika.


niedziela, 31 stycznia 2016

Gwałcą!

A czemu nie mieliby gwałcić?
Zanim odpowiem na to pytanie, zajrzę na chwilę na drugi brzeg Atlantyku i odniosę się do problemu przestępczości wśród Afroamerykanów - ludzi, często, gęsto nawet o intensywniejszym kolorze skóry, niż ci co teraz w Europie gwałcą, lub do gwałtów sposobią, jak tylko przez morze przepłyną, czy przez mur przeskoczą.
Bo jak to jest i dlaczego przestępczość jest tym wyższa im ktoś jest ciemniejszy (fizycznie)? A tak właśnie jest!


Powielam jakieś stereotypowe poglądy. Nic z tego! Twarde, prawdziwe dane, a już w szczególności w odniesieniu do młodych mężczyzn, przerażająco twarde i prawdziwe.


         
Czyli, że co z natury są tacy? Nie mogliby być kulturalni i eleganccy? Spokojni i mili? Muszą być brudnymi i brutalnymi zwierzętami, co za nic sobie mają nasze prawa, zwyczaje, kobiety...?

Wersje odpowiedzi: optymistyczna, pesymistyczna, rasistowska, antyrasistowska, komunistyczna, liberalna, psychologiczna, dziecinna, miła, sympatyczna, wredna, uproszczona, pogłębiona ..... i prawdziwa, są szczęśliwie w tym przypadku identyczne. No może jakaś humorystyczna byłaby inna.

W uśrednionej wersji społeczeństwa, jest równie uśrednione przyzwolenie na wejście w konflikt z prawem. To uśrednione przyzwolenie, jest tożsame z brakiem przyzwolenia na pójście do więzienia. Ale jak to ze średnią, nie mówi o żadnej rzeczywistości. I tak młodzi mężczyźni, czy chłopcy pochodzenia postniewolniczego, nie uważają, by łamanie prawa było czymś szczególnie mocno stygmatyzującym. Najprościej rzecz ujmując, popełnienie przestępstwa, i ewentualna związana z tym kara, są całkowicie do przyjęcia, i to nawet nie tylko przez tych ludzi, ale też przez ich sąsiadów, znajomych, przyjaciół, ewentualnych pracodawców, przez ich krąg społeczny, ich rzeczywiste, realne otoczenie, nie przez jakąś abstrakcyjną średnią krajową, której się to może nie podobać. Tak, tej średniej krajowej to się nie podoba, ale czym to grozi jakiemuś konkretnemu facetowi z przedmieść jakiejś atlanty czy waszyngtonu? Że ta średnia, za karę, nie będzie mogła go zrobić prezesem banku, czy kongresmenem? Przerażająca perspektywa, a tak na to przecież liczył i on, i jego rodzina.

Czemu USA nie zasymilowało znacznej części swoich mieszkańców, to temat na bardzo długą rozmowę. Byłaby, może być ciekawa, ale nie na dziś. Zostańmy przy stwierdzeniu faktu - nie ma nic dziwnego, w tym, że jakaś część społeczeństwa, jeśli nie czuje się z pozostałą częścią, nawet ze zdecydowaną większością, silnie związana, może nie przestrzegać norm tej większości, może mieć normy własne. Nic tu do rzeczy nie będzie miało, czy będą to prawa spisane, czy tylko zwyczajowe, czy za jednymi będzie stała sankcja sądowo-policyjna, a za drugimi zwyczajowa. Ludzie tak, czy siak robić będą tylko i aż tyle, na ile pozwoli im ich system wartości.

Wracając, zza wielkiej wody, do europejskiego bajorka, pozwolę sobie przywieźć odpowiedź na pytanie zawarte w zdaniu pierwszym. Otóż gwałcą bo mogą gwałcić, bo mogą wszystko. Wyrwani ze swojego świata, w tym do którego dotarli niezakotwiczeniu. Co ich może powstrzymać? Są ludźmi w próżni, bo są nikim.

Europa nie ma problemu z przyjmowaniem imigrantów. Europa nie przyjmuje imigrantów, przyjmuje tylko niepotrzebne zera. I takie te zera będą, niezależnie od tego czy będą dwa, czy dwa miliony, jak długo nie będzie dla nich miejsca, jak długo nie będą dla starego kontynentu przedstawiali realnej wartości. Po wyzwoleniu Murzynów w Stanach,  doszło do interesującej zmiany. Potrzebni wcześniej niewolnicy, w jednej chwili przemienili się w śmieci. Bo społeczeństwo Południa potrzebowało bezpłatnej siły roboczej, na płatną popyt był żałośnie niski. Ci, których uwolnienie spotkało, mogli przynajmniej korzystać z tej wolności tak, że albo zmienili klimat, albo jej używali tak, by nie urazić byłych właścicieli. Napływający do Europy mieszkańcy Syrii, czy Afganistanu niestety tak zrobić nie mogą. Właściwie to zostaje im mieć nadzieję, że ktoś w tym ich edenie wymyśli, co z nimi można zrobić.
I tu jestem pesymistą. Ten ktoś jak nawet wymyśli, to powinien powiedzieć coś takiego: "Przyjmiemy ich bo są nam potrzebni, bo będą dobrymi sąsiadami, dobrymi kolegami, uczciwymi pracownikami, dobrymi mężami dla naszych córek i dobrymi żonami dla naszych synów, pozwolimy im zbudować meczety i synagogi, pozwolimy im uczyć się i rozmawiać w jakim będą chcieli języku. Pozwolimy im być nami.". Powie tak ktoś? Posłucha go ktoś? Przecież to wprost oznacza, że jeśli tych imigrantów przyjmiemy, a nie tylko pozwolimy tu przybyć, to nasz świat przestanie istnieć. Nie będzie już naszego świata, tego do którego się przyzwyczailiśmy, pozwolimy go nieodwracalnie zmienić. Co więcej nie będzie też tego świata, do którego oni zmierzali. To raczej nie będzie nowy, wspaniały świat. Albo tak, my ich przyjmiemy jak brata do swego domu, póki co braciszek jest młodszy i słabszy, ale przecież może kiedyś urosnąć, a jak już będzie duży i silny, to przecież może nas z naszego własnego domu wyrzucić, albo zesłać na strych lub do piwnicy. Nie może tak być? Nie wiem, jaki mógłby być przyszły, wspólny świat, nie wiem lepszy, gorszy, z pewnością będzie trudniej. I obiektywnie trudno się tego nie bać.

niedziela, 10 stycznia 2016

posiadanie czy przechowywanie

Chwila czasu, żeby wrócić do wolnego z przerwy bożonarodzeniowo-noworocznej.
Każdy ma takie rozmowy przy świątecznym stole na jaki sobie zasłużył. Temat przestrzeni mieszkaniowej niepostrzeżenie przekształcił się w piwniczny. Spadło na mnie, że jestem zbieraczem rzeczy niepotrzebnych, a dokładniej niepotrzebnych statystycznie. Bo, że coś (jeden przedmiot) czasem (raz na dwa lata) się może przydać, nie powinno uzasadniać gromadzenia czegoś prawie sprawnego, czy wymagających zaledwie małej naprawy, odświeżenia. Z powodu braku czasu, braku odpowiednich części zamiennych, nareszcie braku pamięci gdzie, w którym pudle akurat to coś leży, wykorzystanie tych potencjalności jest oczywiście fikcją. Co do zasady zgadzam się na wyrzucanie, usuwanie. Racjonalnie. Tylko co począć z socjalizowanym przez moich przodków i mnie przekazanym w spadku chłopskim oporze przed pozbywaniem się czegokolwiek co zostało zakupione, za czystą żywą gotówkę, nawet jeśli to nie ja tę gotówkę wydałem, no co?
Osobiście skazuję przedmioty na  przedpiekielny czyściec. Czas trawi wartość, jak rzeczy odleżą w piwnicy to po jakimś czasie mogą kontynuować drogę na wysypisko, w niebyt. Okrutna metoda, której uświadomienie sobie zmusza do szukania odpowiedzi na ile przedmioty i czy w ogóle są potrzebne.


Samo nieposiadanie rzeczy nic nie oznacza. Obsesyjne myślenie o tym, żeby nie mieć, stawia przedmioty w centrum - nadaje im znaczenie, uzależnia nas od nich tak samo, a może i silniej niż chęć posiadania. To nie jest oczywiste, ale awersem posiadania rzeczy nie jest ich nieposiadanie. Tą drugą stroną jest przechowywanie, w moim przypadku upiwniczenie. Przechowywanie dla przechowywania, ze strachu przed nadaniem rzeczom etykiety niepotrzebne.
Od rzeczy nie możemy się uwolnić, to droga i donikąd, i niemożliwa do przejścia. Dlatego najlepszą rzeczą rzeczą, jaką możemy rzeczom, a przez nie sobie, zrobić jest nie posiadanie, czy nieposiadanie, kupowanie czy nie kupowanie… ale nadanie im znaczenia. Jeśli już je mamy, powinny być ważne. Być dla nas istotne, zdefiniowane, nieprzypadkowe, inaczej po prostu nie powinno ich być w naszym uniwersum.

sobota, 2 stycznia 2016

Zgodnie z obietnicą...

Zgodnie z obietnicą o VII Gwiezdnych wojnach.
Dość długo nie mogłem się zebrać. Brakował mi odpowiedniej puenty. Dzieciom się podobało, mało powiedziane, były (i są) zachwycone. Ja w sumie też muszę przyznać, mimo przewidywalnej akcji - film ma dobre tempo, efektów tyle i trzeba, prawie do końca ma Harrisona Forda, moc potrafi zatrzymać (!!! nowość, nowość !!!) strzał z blastera - jest dobry. A już z pewnością lepszy od części I- III.  I do wczoraj nie rozumiałem, czego mi brakuje, aż nareszcie mam :
Przebudzenie mocy to film dla dzieci.



poniedziałek, 28 grudnia 2015

ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma

 ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma

Lubię tę zabawę językową. Zastanawiałem się od czego zależy to co słyszymy i czy mamy chociaż przeczucie, co mogłoby być pierwsze? Nigdy nie znalazłem zadowalającej odpowiedzi.

Rozumiem ciąg. Ale co to za ciąg, w którym przyczyna płynnie przechodzi w skutek,a skutek niewiedzieć kiedy staje się przyczyną.
Nierozwiązywalny problem już przy przestawianiu ledwie dwóch sylab.
W tym wypadku pocieszające jest, że nawet błędne wnioski nie robią nikomu, poza może masłem, żadnej krzywdy.

Mylenie skutku z przyczyną to znany i często opisywany błąd naszej codzienności, badań "naukowych", polityki, ekologii ... czego zresztą kto tam chce.
Ja np.lubię taki przykład:
"Hipoteza: Czytanie książek zwiększa poziom inteligencji.
Dowód: Ludzie, którzy posiadają więcej książek mają wyższe IQ."
Ktoś kiedyś zrobił takie badanie, serio. Artykuł o tym czytałem. Ten bełkot myślowy, za prawdę uznał to nie tylko badacz, ale i redaktorzy, którzy taką publikację puścili.
To oczywiście jest słodko niewinne. Bo ostatecznie jeśli ludzi uwierzą, że czytanie (w badaniu było nawet lepiej, jako kryterium oceny przyjęto nie czytanie, a samo posiadanie w domu książek, sprawdzano ich ilość - policzalnie logiczne) pomoże im na głowę, to się literatury obkupią co zaskutkuje najwyżej nienależnym zyskiem wydawnictw i księgarzy. Nic wielkiego. Gorzej jeśli w ciągach przyczynowo-skutkowych grzebać będą jacyś decydenci, a jeszcze nie daj Boże tacy, u których w domach rodzinnych nikt półek niepotrzebną makulaturą nie zaśmiecał.

Z przerażeniem patrzę na wzbierającą falę ksenofobii, ale to nie jest wina rządzących. To obiektywnie zachodzący proces. Nieprzypadkowo paralelnie do niego społeczeństwo w coraz mniejszym poważaniu ma tak demokrację, jak i demokratyczne procedury.  Społeczeństwa, zupełnie tak jak w międzywojniu, za chwilę oddadzą władzę autorytarnym reżimom i będą z tego zupełnie zadowolone. Pozwolą głaskać się po główkach miłym, acz silnym patronom, którzy nie zapomną o słodyczach i prezencikach dla dzieci (niestety tylko tych grzecznych).
A ma-sło-ma-sło? Wszystkie demokratyczne media i "mędrcy", całym swoim wysiłkiem i krzykiem nie zmienią, bo nie mogą tego co się dzieje. Nie mogą tak długo, jak długo nie zrozumieją, że to nie populistyczna polityczna rzeczywistość wpycha społeczeństwa w obłęd, ale zachodząca zmiana społeczna kształtuje obraz rzeczywistości, w tym i politycznej.
Czemu ta zmiana się dzieje? Tu odpowiedź jest banalna, zmiana dzieje się zawsze. Ale czemu idzie akurat w taką stronę, tego jak myślę nie wie nikt. Sam kryzys gospodarczy ostatnich lat tego nie wyjaśni. Ze swojej strony wskazałbym na toksyczność mitologi narodowych, na fałszywy obraz jaki wykreowali sobie Węgrzy, Polacy, Niemcy, Grecy, Hiszpanie, Włosi ..., ale też  i Katalończycy, Szkoci, Lombardczycy... Winię nacjonalizm, w każdej jego postaci. Na dzisiejszą sytuację zapracowaliśmy sobie komentarzami do setek (nawet tysięcy) lat. Widzimy się Rolandami, Nibelungami, Piastami, Winkelriedami, Stefanami, Aleksandrami, Arturami, Cezarami. Z ich, czyli naszymi bitwami, zwycięstwami i chwalebnymi śmierciami.


W słomiano-maślanym zapętleniu proponuję odrzucenie historii. Karanie za jakąkolwiek wypowiedź w imieniu NARODU. I zbiorowe zażycie leku na zapomnienie, że coś się nam należy, z tytułu przeszłości, więc innym i z inną przeszłością należeć się nie może.

sobota, 19 grudnia 2015

Moc się budzi. Moc truchleje.

W tym roku adwent już się skończył.
Mędrcy na równi z pastuszkami oczekiwali nadejścia Mocy.
Tak jak ponad dwa tysiące lat temu, wszyscy byli pewni, że to nadejście będzie czymś absolutnie wyjątkowym. Kiedyś treść starych przepowiedni przypomniała zawieszona na niebie, i przez to wszechodczytywalna, gwiazda, teraz wszechwołało o premierze uniwersum mediów.
Bardzo byłbym upierdliwy, gdybym na warsztat, do obróbki wziął pytanie: "Czy aby przed świętami (przez duże Ś) MOC nie powinna truchleć, zamiast się budzić?". 

Jako szczery i oddany fan Gwiezdnych Wojen, po prostu nie mogę zadać takiego pytania. Nie pozostaje mi nic innego niż iść z popkornowo-colowymi darami oddac hołd.
Pocieszam się tak. Moc, jak to moc, powinna struchleć, tj. przejść w truchło, sczeznąć, ale by mogło się tak stać najpierw powinna być pełna, właśnie, mocy. Inaczej co to byłby za sukces. Ta i jeszcze dwie kolejne części i będzie po mocy. A i poresztą, to tylko wcześniejszy prezent pod choinkę.
Cieszę się na myśl o pojedynkach na świetlne miecze, psującym się sokole milenium, wyrazistych adeptach ciemnej strony... na Gwiezdne Wojny się cieszę.
Ciekaw jestem reakcji moich chłopaków i obiecuję o tym napisać.

Z drugiej oczywiście strony nie mogę też wyjść z podziwu, że można wymyślić produkt, który skazany jest na sukces. Że musi się sprzedać, a jedyną niewiadomą pozostaje  wysokość zysku. Że cudownie odkładając premierę filmu, znaleziono czas na przechwycenie, wypełnienie dodatkowych niszy konsumpcji - klocków, kalendarzy, ciuchów, jedzenia ... Nie mam żadnych szans w starciu z taką mocą, dokładniej z jej ciemną stroną. Jestem przekonany, że nie ja jeden. Jestem też przekonany,  że przyczynię się do kontynuowania dzieła Vadera. Omijając trywialny podział na dobro i zło, pomogę w uzyskaniu równowagi budżetowej wytwórni Disney.


niedziela, 13 grudnia 2015

gofry w rocznicę stanu

Rocznica stanu rocznicą stanu, ale gofry w niedzielny poranek muszą być! Tradycja, jak kiedyś teleranek. Poza wszystkim to sposób na wyciągniecie chłopaków z łóżek.
Z goframi jest w moim przekonaniu tak, że przepis na ciasto może być praktycznie dowolny (ja na porcję dla 5 osób daję: 400 g mąki, 4 jajka, 150 ml oleju, 400 ml mleka, 6 czubatych łyżeczek cukru, 2 czubate łyżeczki proszku do pieczenia, szczyptę soli), istotna jest gofrownica o dużej mocy i dodatki, które sprawiają lub nie (dziś było słabiej niż zwykle) o powodzeniu śniadania.



Po słodkim wstępie - herezja. Data 13 grudnia 1981 roku nie jest datą historyczną. Jeszcze nią nie jest.
Ten dzień postrzegany jest ciągle jako wydarzenie bieżące. Według niego odbywa się klasyfikacja ludzi, personalnie wyszukiwana jest odpowiedzialność i zasługiwalność. Internowany-internujący, pałowany-pałujący... Po nazwisku. I dodatkowo dywagacje o by było gdyby..., a jeśliby tak, a nie tak ..., przerwano..., niezrozumiano..., intencje...
Ta data żyje, nie odeszła w przeszłość. Generał jest jednocześnie bohaterem, i sprzedawczykiem, Lech demiurgiem i drobnym agencikiem, stan wojenny potwierdzeniem niezależności Polski wobec Moskwy i jej wasalizacji. Od jednej do drugiej ściany, a zaraz od drugiej do pierwszej, w oprawie marszów, pieśni, wspomnień, książek, filmów, a choć coraz rzadziej, to i pewnie długich nocnych Polaków rozmów.
Niby wszystko oczywiste i znane. Doszło w Polsce do wojskowego puczu przeprowadzonego przez grupę wysokich oficerów na czele z Jaruzelskim. Celem ich było utrzymanie przy władzy kręgów związanych z kierownictwem PZPR. Ponieważ utrzymanie się przy władzy bez elementarnego poparcia społecznego jest niemożliwe, grupa ta zdecydowała o podjęciu próby siłowego wymuszenia takiego poparcia. Operację przeprowadzono z naruszeniem ówczesnego prawa, ale z zachowaniem jego pozorów. Wprowadzono stan wojenny bardzo sprawnie, choć nie obyło się bez ofiar. Tyle fakty.
Dyskusja toczy się o ocenę niektórych faktów i niedomówień (jaki wpływ na los Polski miał stan wojenny, jak byłoby bez niego, byłaby interwencja?), niektóre sprawy są bezsporne (ukaranie winnych zabicia górników w kopalni Wujek, czy zabójców księdza Popiełuszki). Powtórzę, to jest ahistoryczne, to wciąż nasze tu i teraz.
13 grudnia umiejscowić musimy w naszej dzisiejszej optyce spojrzenia na Polskę. Jak to przeszłe (ale nie historyczne) wydarzenie komponuje się z wizją teraźniejszości. Tu odpowiedź jest łatwa. Dominująca i ciągle umacniającą swoją pozycję narracją jest opowieść o zamachu na wolność dokonanym wbrew woli społeczeństwa, które się z takim obrotem sprawy nie zgadzało i walczyło z komuną wspieraną przez Ruskich, co w konsekwencji doprowadziło po 8 latach do zmiany ustroju. Nie jest istotne jak było w rzeczywistości i nie mam zamiaru tego analizować, bo pewnie nawet Jaruzelski nie wiedział jak było. Prawdą jest to co ludzie przyjmą za prawdę, a taki przekaz, jak przedstawiłem wyżej, im odpowiada. Naród jest w nim dobry, chce wolności i niepodległości. Wizja wpisuje się też w naszą narodową mitologię - naszego uciemiężenia, walki z obcym i mocnym wrogiem, drogi przez mękę ku zmartwychwstaniu ojczyzny itd, itp.
Historia nigdy nie jest tym co dzieli społeczeństwo, ona je konstytuuje, bo jest wspólna, dlatego trzydziestoczteroletnia już wrona nie jest historyczna i jeszcze długo nie będzie. Jest kraczącym elementem dzisiejszego deszczowo-smutnego poranka, tak samo jak planowana feta przyszłorocznych meczów z Niemcami i Ukrainą. Taką właśnie rzeczywistość mam (mamy?) jako pochodną faktu, że "rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie".