sobota, 8 marca 2014

Życie grozi śmiercią.

Koleżanka Ala opowiadała nam kiedyś, jak wynajmując mieszkanie u starej starowinki, usłyszała od niej pytanie: "Pani Alu, niech pani popatrzy, tu mi się chyba jakaś zmarszczka Zrobiła?". Jak potraktować takie pytanie w ustach pomarszczonej jak jabłuszko wiekowej kobiety, jak znaleźć akurat tą zmarszczkę wśród tysięcy innych? Śmiać się, doszukiwać się prowokacji, wysłać siebie lub ją do okulisty?




Historyjka jest przezabawna, ale ... dotyka też problemu do czego potrzebna jest starość. Czy jest potrzebna?
Wbrew otaczającej nas, obowiązującej wizji. Tak, jest potrzebna. I to na kilku poziomach.
Trywialnie, dla uchwycenia nietrwałości. Jak bardzo byśmy nie chcieli się zdystansować od upływu czasu, on biegnie. nie tylko dla produktów spożywczych w lodówce.
Subtelniej, dla uchwycenia zmiany. Czujemy życie, gdy co dzień jest inne. w "Dniu świstak" Bill Murray zostaje uwięziony w jednym jedynym dniu, który zawsze rozpoczyna się tak samo. I przez pewien czas każdy dzień jest identyczny, to piekło. Zły dzień przez wieczność, można oszaleć i główny bohater jest już tego bliski. Ratuje go odkrycie, ze choć dzień wciąż jest ten sam, on może być inny. ratuje go kształtowanie, zmienianie siebie.


Każdy nasz dzień jest potencjalnym dniem świstaka - możemy udawać, ze musi być identyczny jak wczoraj, że jesteśmy identyczni, ze nic się w nas nie zmieniło. Na dłuższą metę to przecież koszmar. Łatwiej zrozumieć, że jednak coś jest inaczej, gdy w lustrze zobaczymy zmarszczkę. warto jakąś zobaczyć, choćbyśmy wcześniej przegapili 999 innych.
Eschatologicznie, dla zrozumienia, że każdego dnia zbliżamy się do śmierci. Lem napisał gdzieś w "Bajkach Robotów", że jest taki punkt między przyszłością, a przeszłością, gdzie czas nie płynie, gdzie zastygamy w wieczności i nazwał ten stan NUDĄ. Tylko istnienie śmierci nadaje sens naszemu istnieniu. Bez niej zastyglibyśmy, hibernowali bez przebudzenia. Bez śmierci nic by się nie działo. Jeśli potraktujemy śmierć jako naszego wroga, jeśli zostanie pokonany, to życie, w naszym ludzkim rozumieniu straci sens. Tylko w śmierci odbija się życie. Bez śmierci życie byłoby wartością bez znaczenia, warto żyć, bo żyć nie będziemy.

9 marca.

"Jest tyle wierszy o pierwszym maja, że będę pisał tylko o drugim dniu tego miesiąca."  (Pablo Neruda.)          
Osaczają nas różne daty, prześladują. Dzień Kobiet, albo jeszcze mocniej (jak było w czasach słusznie minionych) Święto, to jeden z takich przypadków.
Nie ma w nim niby nic złego, a uwiera. Choć ból głowy czuję dopiero przy zdaniu, że dzień kobiet powinien być przez cały rok.
8 marca nie jest oczywiście maskulinistycznym listkiem figowym przykrywającym 364,25 dnia wyzysku kobiet przez mężczyzn. To kulturowy twór akceptowany ochoczo przez większość społeczeństwa. Nie ma w zasadzie nic wspólnego, z wyzyskiem lub nie płci słabej. Jest jednym z dowodów na konformizm społeczny, ale chcemy czy nie większość każdego społeczeństwa, w każdym miejscu i czasie taka właśnie jest.
Zabawne jest dostrzec, jak osoby czy organizacje, które chciałyby odstromić schody, czy rozbijać sufity, wykorzystują do organizowania swych akcji właśnie ósmy dzień marca. Ta data powinna być dla nich zakazana. Wszelka aktywność, nawet wymierzona w ideę dnia kobiet, utrwala rozumienie tego dnia, jako szczególnego, wyjątkowego bo niemęskiego w męskim świecie.
A świat wokół nas jest męski, kultura którą oddychamy jest męska, język którym mówimy jest męski... Taka jest rzeczywistość, nie jest ani zła, ani dobra. taka jest.
Nie zmienia jej nagle żadne manify, teorie, deklaracje, publikacje, święta, antyświeta, jednak dobrze że to wszystko się dzieje. Bo jak głęboko wierzę świat powinien się zmieniać, a negowanie męskiej dominacji zmianie świata służy dobrze.
Nie chcę dominacji kobiet, byłaby taka samą pułapką, w jakiej jesteśmy.
Co by było, gdyby w muzeum pozamieniać podpisy pod obrazami?


Jaki odsetek zwiedzających obojętnie przeszedłby obok van Gogha a zachwycałby się jako arcydziełem dajmy na to moim bohomazem, tylko dlatego że podpisalibyśmy go właśnie "van Gogh"? Pewnie bardziej 98, niż 8 procent. Niestety ludzie czytają etykiety, wierzą, że podpisy umieścił ktoś mądry, że trzeba im ufać. Niestety zamiana etykiet pod eksponatami, zmienia eksponatów percepcję, zmienia same eksponaty.
Żeby tak nie było, przynajmniej dla moich czytelniczek i czytelników, o Dniu Kobiet mogłem pisać najwcześniej 9 marca.



środa, 5 marca 2014

Jakub nad potokiem Jabbok.

Uważa się często, że może najbardziej tajemniczy fragment Pisma Świętego dotyczy nocnej walki Jakuba nad potokiem Jabbok. Z kim walczył, skoro po skończonej walce usłyszał: "Walczyłeś z ludźmi i Bogiem i zwyciężyłeś."?


Czy mógł walczyć z Bogiem, a co więcej, jeśli rzeczywiście jego przeciwnikiem był Bóg, czy mógł taką walkę wygrać?
Szukając odpowiedzi na te pytania, warto popatrzeć na wydarzenia nocy w Penuel, w kontekście wcześniejszych losów Jakuba i jego najbliższych - ojca, matki, brata. Wydarzenia tej nocy są kontynuacją wcześniejszej jakubowej walki, walki z przeznaczeniem.
Już rodząc się walczył, walczył ze swoim bratem Ezawem, walczył by być pierwszym, nie drugim.  Trzymał rodzącego się brata za piętę, kupił pierworództwo za miskę soczewicy, oszukał ojca, by otrzymać jego błogosławieństwo. Udało mu się odkupić od Ezawa pierworództwo, udało mu się uzyskać błogosławieństwo Izaaka, a jednak walczył dalej. Z kim i o co, skoro osiągnął to czego chciał? Walczył, bo oczywiście ciągle nie miał tego czego pragnął.


Pierworództwo, błogosławieństwo uzyskał tylko pozornie, za ich zdobyciem stało kłamstwo i oszustwo.
Ezaw w zasadzie nie podejmował żadnej walki z Jakubem. Gotowy był swoje pierworództwo mu oddać. Postępował tak by z jednej strony nikt mu niczego, jako dziedzicowi, nie mógł zarzucić, ale z drugiej by niejako się z tego pierworództwa wykręcić, by żyć bez brzemienia odpowiedzialności za Naród Wybrany. Fakt, że urodził się pierwszy nie określał go, nie determinował jego życia. Wolał rzeczy ziemskie, nie boskie. Nie chodzi tylko o miskę soczewicy, też o dary jakie otrzymał już po nocy walki Jakuba, od swego brata. Nie został patriarchą, bo Bóg dał mu wolność wyboru. Ezaw sam się pierworództwa pozbawił, z pewnością nie zrobił tego Bóg.
Zresztą, czy dla Boga pierworództwo jest aż tak biologiczne, tak proste, wymierne i policzalne, czy sprowadza się tylko do kolejności przyjścia na świat? Czy ten dar (boży), my ludzie umiemy lepiej dostrzec i zinterpretować niż ten kto go udziela? Może pierworodnym może być ten "drugi", albo i "trzeci", albo jak w przypadku Dawida - ostatni? Czy dla Boga to niemożliwe? Więc może Ezaw nigdy pierworodny nie był?
Izaak nie wiedział jak ma postępować. Widział rożne zachowania synów, ich różną postawę. W gruncie rzeczy chciał być oszukany, przecież wiedział, że nie Ezawa błogosławi. Udawał, że wierzy w przebierankę syna, wystarczył mu kiepski pretekst, by na swego prawowitego dziedzica namaścić młodszego syna. Tego który tego chciał i na to zasługiwał. Gdy podstęp się wydał, a nie mógł się nie wydać, wykpił się od naprawienia "błędu", choć mógł to zrobić i do tego okrasić swą nową decyzję, jakimś spektakularnym przeklęciem Jakuba.
Wszystkie osoby, uczestniczące w tym dramacie, grały. Dyskutowały z Bogiem i miedzy sobą o przeznaczeniu, losie, własnych decyzjach, podejmowanych działaniach. Bóg stworzył ich aktywnymi, to nie są bezwolne figurki w rękach Pana. Bóg ich stworzył, ale dał im też wolna wolę. Wolę i moc do przemienienia się. Przy podejmowaniu decyzji, co ciekawe, wszyscy oszukują, naginają świat, tak by był po ich myśli.
Czy Jakub wybiera najlepszą drogę, taką miła Bogu? Czy walka jest miła Bogu, walka z Bogiem, z jego decyzją, by pierwszy narodził się Ezaw? Jakub podjął walkę, choć nie mógł przecież pokonać Boga. Nie mógł wygrać w walce, ale dzięki walce, tak. Walka to rewers modlitwy. Łatwiej to dostrzec, gdy przyjrzymy się modlitwie – jakże często jest walką. Walczył z Bogiem całym swoim życiem, chęcią zdobycia pierworództwa, którego nie miał. Bóg dał pierworództwo Ezawowi, a Jakub o nie walczył, walczył z ludźmi, a przez nich z Bogiem. I wygrał otrzymał to błogosławieństwo, którego mu jeszcze "brakowało", to boże.
Jakub potrzebował tej walki, by stać się innym człowiekiem. Ta trwająca wiele lat walka-modlitwa, ukształtowała go. Stał się innym człowiekiem - Izraelem. Ta noc nad potokiem Jabbok była nocą narodzin nowego dziedzica Abrahama. Został pobłogosławiony jako Izrael, nie jako Jakub.
Jakub dostaje nie tylko nowe imię - symbol tego, że jet nowym człowiekiem. Jest też przemieniony fizycznie. Kuleje, ma wywichnięty staw biodrowy. Czyżby Bóg chciał go pokarać, że ośmielił się z nim walczyć? Miałby to być znak mocy boże? Raczej sensowny i konsekwentny symbol przemiany w inna osobę. Ten widzialny, fizyczny, dotykalny znak jest potrzebny samemu Izraelowi. Dla jego samoakceptacji, jako dziedzica narodu wybranego. Dla otaczających go ludzi, którzy mieli zobaczyć kogoś nowego, a nie tylko usłyszeć jego nowe imię. On sam i jego otoczenie niejako zobaczyć mają palec Boży. Widzieć, że Jakub walczył i stał się po tym starciu inny. Widząc ślady walki łatwiej uwierzyć, że była i że została wygrana.
Przemiana fizyczna była tym potrzebniejsza, że Jakub nie był "skałą". Mimo wygranej nocnej bitwy, pozostał człowiekiem pełnym wątpliwości, niepewności. To wywichnięte biodro miało mu właśnie przypominać, stale przypominać o walce, którą stoczył, o zwycięstwie, o fakcie, że rzeczywiście , realnie coś się wydarzyło, że nie był to tylko sen, zwidy i majaczenia. Miało mu przypominać o Bogu. Ułomność miała stać mu się pomocą.
Bóg w zasadzie nie zmienia Jakuba w Izraela. Precyzyjnie rzecz ujmując Bóg pozwala Izraelowi narodzić się na nowo. Tak by jego pierworództwo i idące za nim boże błogosławieństwo,były "legalne" , a nie wyłudzone. Ale to nowe imię, to nie jakiś tam boży fortel, by dać "pod stołem" Jakubowi wymarzone pierworództwo. Jak napisałem, to nie Bóg, to sam Jakub dokonuje swego przejścia w inne "ja". Korzysta przy tym ze swej wolnej woli, to jego wybór. Historia Jakuba, to świetna odpowiedź dla wszystkich, którzy chcieliby położyć się pod palma i nic nie robić, skoro Bóg i tak decyduje o wszystkim. Po Penuel Jakub -Izrael nie stał się półbogiem, mocarzem, nawet w wymiarze moralnym, nadal wahał się, wątpił, grzeszył. Czy przeszedł więc przemianę, jakąś inicjację do bycia patriarchą? Mimo wszystko, tak. Uwierzył, że może, że choć Bóg może nic mu bezpośrednio nie dał, to miał dość siły, rozumu, i wiary by wywalczyć, co chciał. Jakub to wykorzystał – mógł i potrafił, choć wcale nie musiał.


Gdy w Ewangelii czytamy o cudach Jezusa, uderza powtarzające się zdanie: "Twoja wiara cię uleczyła." Ludzie dokonują cudów sami, nie Bóg, choć to on jest drogą.