Przyjmowałem za pewnik, że "Piknik pod Wiszącą Skałą" jest filmem o magii. O magii, do której dostęp traci aborygen spętany czerwoną kurtką angielskiego żołnierza, a odzyskują dziewczęta i jedna z nauczycielek uwalniając się od konwencji konfekcji.
Zachwiała moją pewnością wypowiedź bohaterki conradowskiego "Ocalenia" - Jakże pan albo ja możemy wiedzieć, co jest niemożliwe? Nie odważyłby się pan tego odgadnąć!
Może "Piknik..." jest o strachu przed odpowiedzią co jest, a co nie jest możliwe?
Wszyscy zaplatani w tę historię zaczynają w wiktoriańskich, bezpiecznych kostiumach. Pensja dla dziewcząt tak wytresowanych, że nawet rękawiczki ściągają na komendę (oczywiście już poza granicami pełnego oczu miasteczka). Są tacy póki nie dotknie ich Skała. Cud geologiczny. Czarny, jałowy kamień, co zjawił się specjalnie, by czekać.
Myślałem - magia, myślę - siła, każe wspinać się nastolatkom, a później i pani profesor skutecznie, aż do zniknięcia.
Niesamowita jest niemoc prób spenetrowania Wiszącej Skały. Sensowne, zorganizowane działania nie przynoszą powodzenia, skuteczne jest poddanie się logice góry - błądzenie. Odnaleziono jedną dziewczynę. Uratowana i wybawiciel wracając ze Skały przegrywają wolność. Zostają przez środowisko skazani na stworzenie pary, wciągnięci w rytm tego, co znane, normalne, uznane za możliwe.
Strasznie smutny byłby taki "Piknik...". Bo albo czeka nas uwiezienie, albo zniknięcie. A przecież ten film nie jest smutny. Czy jest szansą, kto się odważy uznać za rozwiązanie to co niemożliwe? Skała w naszym świecie jest złowróżebna, wroga, niszczycielska, ale może też być całym innym światem. Nie wiemy jakim. Nie wiemy, czy nas przyjmie. Wiemy, że nie poznamy go tak długo, jak się tam nie znajdziemy. Wiemy, że słono zapłacimy, jeśli zechcemy zawrócić wpół drogi.
I co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz