ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma-sło-ma
Lubię tę zabawę językową. Zastanawiałem się od czego zależy to co słyszymy i czy mamy chociaż przeczucie, co mogłoby być pierwsze? Nigdy nie znalazłem zadowalającej odpowiedzi.
Rozumiem ciąg. Ale co to za ciąg, w którym przyczyna płynnie przechodzi w skutek,a skutek niewiedzieć kiedy staje się przyczyną.
Nierozwiązywalny problem już przy przestawianiu ledwie dwóch sylab.
W tym wypadku pocieszające jest, że nawet błędne wnioski nie robią nikomu, poza może masłem, żadnej krzywdy.
Mylenie skutku z przyczyną to znany i często opisywany błąd naszej codzienności, badań "naukowych", polityki, ekologii ... czego zresztą kto tam chce.
Ja np.lubię taki przykład:
"Hipoteza: Czytanie książek zwiększa poziom inteligencji.
Dowód: Ludzie, którzy posiadają więcej książek mają wyższe IQ."
Ktoś kiedyś zrobił takie badanie, serio. Artykuł o tym czytałem. Ten bełkot myślowy, za prawdę uznał to nie tylko badacz, ale i redaktorzy, którzy taką publikację puścili.
To oczywiście jest słodko niewinne. Bo ostatecznie jeśli ludzi uwierzą, że czytanie (w badaniu było nawet lepiej, jako kryterium oceny przyjęto nie czytanie, a samo posiadanie w domu książek, sprawdzano ich ilość - policzalnie logiczne) pomoże im na głowę, to się literatury obkupią co zaskutkuje najwyżej nienależnym zyskiem wydawnictw i księgarzy. Nic wielkiego. Gorzej jeśli w ciągach przyczynowo-skutkowych grzebać będą jacyś decydenci, a jeszcze nie daj Boże tacy, u których w domach rodzinnych nikt półek niepotrzebną makulaturą nie zaśmiecał.
Z przerażeniem patrzę na wzbierającą falę ksenofobii, ale to nie jest wina rządzących. To obiektywnie zachodzący proces. Nieprzypadkowo paralelnie do niego społeczeństwo w coraz mniejszym poważaniu ma tak demokrację, jak i demokratyczne procedury. Społeczeństwa, zupełnie tak jak w międzywojniu, za chwilę oddadzą władzę autorytarnym reżimom i będą z tego zupełnie zadowolone. Pozwolą głaskać się po główkach miłym, acz silnym patronom, którzy nie zapomną o słodyczach i prezencikach dla dzieci (niestety tylko tych grzecznych).
A ma-sło-ma-sło? Wszystkie demokratyczne media i "mędrcy", całym swoim wysiłkiem i krzykiem nie zmienią, bo nie mogą tego co się dzieje. Nie mogą tak długo, jak długo nie zrozumieją, że to nie populistyczna polityczna rzeczywistość wpycha społeczeństwa w obłęd, ale zachodząca zmiana społeczna kształtuje obraz rzeczywistości, w tym i politycznej.
Czemu ta zmiana się dzieje? Tu odpowiedź jest banalna, zmiana dzieje się zawsze. Ale czemu idzie akurat w taką stronę, tego jak myślę nie wie nikt. Sam kryzys gospodarczy ostatnich lat tego nie wyjaśni. Ze swojej strony wskazałbym na toksyczność mitologi narodowych, na fałszywy obraz jaki wykreowali sobie Węgrzy, Polacy, Niemcy, Grecy, Hiszpanie, Włosi ..., ale też i Katalończycy, Szkoci, Lombardczycy... Winię nacjonalizm, w każdej jego postaci. Na dzisiejszą sytuację zapracowaliśmy sobie komentarzami do setek (nawet tysięcy) lat. Widzimy się Rolandami, Nibelungami, Piastami, Winkelriedami, Stefanami, Aleksandrami, Arturami, Cezarami. Z ich, czyli naszymi bitwami, zwycięstwami i chwalebnymi śmierciami.
W słomiano-maślanym zapętleniu proponuję odrzucenie historii. Karanie za jakąkolwiek wypowiedź w imieniu NARODU. I zbiorowe zażycie leku na zapomnienie, że coś się nam należy, z tytułu przeszłości, więc innym i z inną przeszłością należeć się nie może.
poniedziałek, 28 grudnia 2015
sobota, 19 grudnia 2015
Moc się budzi. Moc truchleje.
W tym roku adwent już się skończył.
Mędrcy na równi z pastuszkami oczekiwali nadejścia Mocy.
Tak jak ponad dwa tysiące lat temu, wszyscy byli pewni, że to nadejście będzie czymś absolutnie wyjątkowym. Kiedyś treść starych przepowiedni przypomniała zawieszona na niebie, i przez to wszechodczytywalna, gwiazda, teraz wszechwołało o premierze uniwersum mediów.
Bardzo byłbym upierdliwy, gdybym na warsztat, do obróbki wziął pytanie: "Czy aby przed świętami (przez duże Ś) MOC nie powinna truchleć, zamiast się budzić?".
Jako szczery i oddany fan Gwiezdnych Wojen, po prostu nie mogę zadać takiego pytania. Nie pozostaje mi nic innego niż iść z popkornowo-colowymi darami oddac hołd.
Pocieszam się tak. Moc, jak to moc, powinna struchleć, tj. przejść w truchło, sczeznąć, ale by mogło się tak stać najpierw powinna być pełna, właśnie, mocy. Inaczej co to byłby za sukces. Ta i jeszcze dwie kolejne części i będzie po mocy. A i poresztą, to tylko wcześniejszy prezent pod choinkę.
Cieszę się na myśl o pojedynkach na świetlne miecze, psującym się sokole milenium, wyrazistych adeptach ciemnej strony... na Gwiezdne Wojny się cieszę.
Ciekaw jestem reakcji moich chłopaków i obiecuję o tym napisać.
Z drugiej oczywiście strony nie mogę też wyjść z podziwu, że można wymyślić produkt, który skazany jest na sukces. Że musi się sprzedać, a jedyną niewiadomą pozostaje wysokość zysku. Że cudownie odkładając premierę filmu, znaleziono czas na przechwycenie, wypełnienie dodatkowych niszy konsumpcji - klocków, kalendarzy, ciuchów, jedzenia ... Nie mam żadnych szans w starciu z taką mocą, dokładniej z jej ciemną stroną. Jestem przekonany, że nie ja jeden. Jestem też przekonany, że przyczynię się do kontynuowania dzieła Vadera. Omijając trywialny podział na dobro i zło, pomogę w uzyskaniu równowagi budżetowej wytwórni Disney.
Mędrcy na równi z pastuszkami oczekiwali nadejścia Mocy.
Tak jak ponad dwa tysiące lat temu, wszyscy byli pewni, że to nadejście będzie czymś absolutnie wyjątkowym. Kiedyś treść starych przepowiedni przypomniała zawieszona na niebie, i przez to wszechodczytywalna, gwiazda, teraz wszechwołało o premierze uniwersum mediów.
Bardzo byłbym upierdliwy, gdybym na warsztat, do obróbki wziął pytanie: "Czy aby przed świętami (przez duże Ś) MOC nie powinna truchleć, zamiast się budzić?".
Jako szczery i oddany fan Gwiezdnych Wojen, po prostu nie mogę zadać takiego pytania. Nie pozostaje mi nic innego niż iść z popkornowo-colowymi darami oddac hołd.
Pocieszam się tak. Moc, jak to moc, powinna struchleć, tj. przejść w truchło, sczeznąć, ale by mogło się tak stać najpierw powinna być pełna, właśnie, mocy. Inaczej co to byłby za sukces. Ta i jeszcze dwie kolejne części i będzie po mocy. A i poresztą, to tylko wcześniejszy prezent pod choinkę.
Cieszę się na myśl o pojedynkach na świetlne miecze, psującym się sokole milenium, wyrazistych adeptach ciemnej strony... na Gwiezdne Wojny się cieszę.
Ciekaw jestem reakcji moich chłopaków i obiecuję o tym napisać.
Z drugiej oczywiście strony nie mogę też wyjść z podziwu, że można wymyślić produkt, który skazany jest na sukces. Że musi się sprzedać, a jedyną niewiadomą pozostaje wysokość zysku. Że cudownie odkładając premierę filmu, znaleziono czas na przechwycenie, wypełnienie dodatkowych niszy konsumpcji - klocków, kalendarzy, ciuchów, jedzenia ... Nie mam żadnych szans w starciu z taką mocą, dokładniej z jej ciemną stroną. Jestem przekonany, że nie ja jeden. Jestem też przekonany, że przyczynię się do kontynuowania dzieła Vadera. Omijając trywialny podział na dobro i zło, pomogę w uzyskaniu równowagi budżetowej wytwórni Disney.
niedziela, 13 grudnia 2015
gofry w rocznicę stanu
Rocznica stanu rocznicą stanu, ale gofry w niedzielny poranek muszą być! Tradycja, jak kiedyś teleranek. Poza wszystkim to sposób na wyciągniecie chłopaków z łóżek.
Z goframi jest w moim przekonaniu tak, że przepis na ciasto może być praktycznie dowolny (ja na porcję dla 5 osób daję: 400 g mąki, 4 jajka, 150 ml oleju, 400 ml mleka, 6 czubatych łyżeczek cukru, 2 czubate łyżeczki proszku do pieczenia, szczyptę soli), istotna jest gofrownica o dużej mocy i dodatki, które sprawiają lub nie (dziś było słabiej niż zwykle) o powodzeniu śniadania.
Po słodkim wstępie - herezja. Data 13 grudnia 1981 roku nie jest datą historyczną. Jeszcze nią nie jest.
Ten dzień postrzegany jest ciągle jako wydarzenie bieżące. Według niego odbywa się klasyfikacja ludzi, personalnie wyszukiwana jest odpowiedzialność i zasługiwalność. Internowany-internujący, pałowany-pałujący... Po nazwisku. I dodatkowo dywagacje o by było gdyby..., a jeśliby tak, a nie tak ..., przerwano..., niezrozumiano..., intencje...
Ta data żyje, nie odeszła w przeszłość. Generał jest jednocześnie bohaterem, i sprzedawczykiem, Lech demiurgiem i drobnym agencikiem, stan wojenny potwierdzeniem niezależności Polski wobec Moskwy i jej wasalizacji. Od jednej do drugiej ściany, a zaraz od drugiej do pierwszej, w oprawie marszów, pieśni, wspomnień, książek, filmów, a choć coraz rzadziej, to i pewnie długich nocnych Polaków rozmów.
Niby wszystko oczywiste i znane. Doszło w Polsce do wojskowego puczu przeprowadzonego przez grupę wysokich oficerów na czele z Jaruzelskim. Celem ich było utrzymanie przy władzy kręgów związanych z kierownictwem PZPR. Ponieważ utrzymanie się przy władzy bez elementarnego poparcia społecznego jest niemożliwe, grupa ta zdecydowała o podjęciu próby siłowego wymuszenia takiego poparcia. Operację przeprowadzono z naruszeniem ówczesnego prawa, ale z zachowaniem jego pozorów. Wprowadzono stan wojenny bardzo sprawnie, choć nie obyło się bez ofiar. Tyle fakty.
Dyskusja toczy się o ocenę niektórych faktów i niedomówień (jaki wpływ na los Polski miał stan wojenny, jak byłoby bez niego, byłaby interwencja?), niektóre sprawy są bezsporne (ukaranie winnych zabicia górników w kopalni Wujek, czy zabójców księdza Popiełuszki). Powtórzę, to jest ahistoryczne, to wciąż nasze tu i teraz.
13 grudnia umiejscowić musimy w naszej dzisiejszej optyce spojrzenia na Polskę. Jak to przeszłe (ale nie historyczne) wydarzenie komponuje się z wizją teraźniejszości. Tu odpowiedź jest łatwa. Dominująca i ciągle umacniającą swoją pozycję narracją jest opowieść o zamachu na wolność dokonanym wbrew woli społeczeństwa, które się z takim obrotem sprawy nie zgadzało i walczyło z komuną wspieraną przez Ruskich, co w konsekwencji doprowadziło po 8 latach do zmiany ustroju. Nie jest istotne jak było w rzeczywistości i nie mam zamiaru tego analizować, bo pewnie nawet Jaruzelski nie wiedział jak było. Prawdą jest to co ludzie przyjmą za prawdę, a taki przekaz, jak przedstawiłem wyżej, im odpowiada. Naród jest w nim dobry, chce wolności i niepodległości. Wizja wpisuje się też w naszą narodową mitologię - naszego uciemiężenia, walki z obcym i mocnym wrogiem, drogi przez mękę ku zmartwychwstaniu ojczyzny itd, itp.
Historia nigdy nie jest tym co dzieli społeczeństwo, ona je konstytuuje, bo jest wspólna, dlatego trzydziestoczteroletnia już wrona nie jest historyczna i jeszcze długo nie będzie. Jest kraczącym elementem dzisiejszego deszczowo-smutnego poranka, tak samo jak planowana feta przyszłorocznych meczów z Niemcami i Ukrainą. Taką właśnie rzeczywistość mam (mamy?) jako pochodną faktu, że "rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie".
Z goframi jest w moim przekonaniu tak, że przepis na ciasto może być praktycznie dowolny (ja na porcję dla 5 osób daję: 400 g mąki, 4 jajka, 150 ml oleju, 400 ml mleka, 6 czubatych łyżeczek cukru, 2 czubate łyżeczki proszku do pieczenia, szczyptę soli), istotna jest gofrownica o dużej mocy i dodatki, które sprawiają lub nie (dziś było słabiej niż zwykle) o powodzeniu śniadania.
Po słodkim wstępie - herezja. Data 13 grudnia 1981 roku nie jest datą historyczną. Jeszcze nią nie jest.
Ten dzień postrzegany jest ciągle jako wydarzenie bieżące. Według niego odbywa się klasyfikacja ludzi, personalnie wyszukiwana jest odpowiedzialność i zasługiwalność. Internowany-internujący, pałowany-pałujący... Po nazwisku. I dodatkowo dywagacje o by było gdyby..., a jeśliby tak, a nie tak ..., przerwano..., niezrozumiano..., intencje...
Ta data żyje, nie odeszła w przeszłość. Generał jest jednocześnie bohaterem, i sprzedawczykiem, Lech demiurgiem i drobnym agencikiem, stan wojenny potwierdzeniem niezależności Polski wobec Moskwy i jej wasalizacji. Od jednej do drugiej ściany, a zaraz od drugiej do pierwszej, w oprawie marszów, pieśni, wspomnień, książek, filmów, a choć coraz rzadziej, to i pewnie długich nocnych Polaków rozmów.
Niby wszystko oczywiste i znane. Doszło w Polsce do wojskowego puczu przeprowadzonego przez grupę wysokich oficerów na czele z Jaruzelskim. Celem ich było utrzymanie przy władzy kręgów związanych z kierownictwem PZPR. Ponieważ utrzymanie się przy władzy bez elementarnego poparcia społecznego jest niemożliwe, grupa ta zdecydowała o podjęciu próby siłowego wymuszenia takiego poparcia. Operację przeprowadzono z naruszeniem ówczesnego prawa, ale z zachowaniem jego pozorów. Wprowadzono stan wojenny bardzo sprawnie, choć nie obyło się bez ofiar. Tyle fakty.
Dyskusja toczy się o ocenę niektórych faktów i niedomówień (jaki wpływ na los Polski miał stan wojenny, jak byłoby bez niego, byłaby interwencja?), niektóre sprawy są bezsporne (ukaranie winnych zabicia górników w kopalni Wujek, czy zabójców księdza Popiełuszki). Powtórzę, to jest ahistoryczne, to wciąż nasze tu i teraz.
13 grudnia umiejscowić musimy w naszej dzisiejszej optyce spojrzenia na Polskę. Jak to przeszłe (ale nie historyczne) wydarzenie komponuje się z wizją teraźniejszości. Tu odpowiedź jest łatwa. Dominująca i ciągle umacniającą swoją pozycję narracją jest opowieść o zamachu na wolność dokonanym wbrew woli społeczeństwa, które się z takim obrotem sprawy nie zgadzało i walczyło z komuną wspieraną przez Ruskich, co w konsekwencji doprowadziło po 8 latach do zmiany ustroju. Nie jest istotne jak było w rzeczywistości i nie mam zamiaru tego analizować, bo pewnie nawet Jaruzelski nie wiedział jak było. Prawdą jest to co ludzie przyjmą za prawdę, a taki przekaz, jak przedstawiłem wyżej, im odpowiada. Naród jest w nim dobry, chce wolności i niepodległości. Wizja wpisuje się też w naszą narodową mitologię - naszego uciemiężenia, walki z obcym i mocnym wrogiem, drogi przez mękę ku zmartwychwstaniu ojczyzny itd, itp.
Historia nigdy nie jest tym co dzieli społeczeństwo, ona je konstytuuje, bo jest wspólna, dlatego trzydziestoczteroletnia już wrona nie jest historyczna i jeszcze długo nie będzie. Jest kraczącym elementem dzisiejszego deszczowo-smutnego poranka, tak samo jak planowana feta przyszłorocznych meczów z Niemcami i Ukrainą. Taką właśnie rzeczywistość mam (mamy?) jako pochodną faktu, że "rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie".
wtorek, 17 listopada 2015
Paryż. A więc wojna.
Prezydent ogłosił "WOJNA". W potoku ofiar zapowiedź ofiar kolejnych.
Paryski smutek, rozpacz i bezsens zamienione za chwilę zostaną w krucjatę, bo albo MY, albo ONI, bo trzeba niszczyć. A to znaczy, że skrajni islamiści już wygrali, narzucili Francji, Stanom, Rosji ... Polsce swoją wizję świata. Wygrali, choć ich państwo niedługo przestanie istnieć.
Już po 11 września wiedzieliśmy, że świat nigdy nie będzie już taki sam. Nie może być taki sam po 13 listopada. Nie przeraża mnie, że będzie inny. Przeraża, że po tej wojnie świat nie będzie takim jakim chciałbym go widzieć, na jakim chciałbym żyć.
Dla wielu będzie piękny. Piękny jak zemsta.
" (...) Zemsta, zemsta, zemsta na wroga,
Z Bogiem i choćby mimo Boga!
Zemsta, zemsta, zemsta na wroga,
Z Bogiem i choćby mimo Boga!"?
Czemu Mickiewicz był wieszczem? Bo wieszczył! Wyjątkowo się z tym zgodzę. Bo tuż przed tą zemstą jest:
"Pieśń ma była już w grobie, już chłodna, -
Krew poczuła - spod ziemi wygląda -
I jak upiór powstaje krwi głodna:
I krwi żąda, krwi żąda, krwi żąda. (...)"
Wiem, rozumiem, że ta pieśń wojenna wstała z grobu, bo poczuła krew, którą przelali zbrodniarze, ale mimo tego nie chciałbym jej śpiewać.
Paryski smutek, rozpacz i bezsens zamienione za chwilę zostaną w krucjatę, bo albo MY, albo ONI, bo trzeba niszczyć. A to znaczy, że skrajni islamiści już wygrali, narzucili Francji, Stanom, Rosji ... Polsce swoją wizję świata. Wygrali, choć ich państwo niedługo przestanie istnieć.
Już po 11 września wiedzieliśmy, że świat nigdy nie będzie już taki sam. Nie może być taki sam po 13 listopada. Nie przeraża mnie, że będzie inny. Przeraża, że po tej wojnie świat nie będzie takim jakim chciałbym go widzieć, na jakim chciałbym żyć.
Dla wielu będzie piękny. Piękny jak zemsta.
" (...) Zemsta, zemsta, zemsta na wroga,
Z Bogiem i choćby mimo Boga!
Zemsta, zemsta, zemsta na wroga,
Z Bogiem i choćby mimo Boga!"?
Czemu Mickiewicz był wieszczem? Bo wieszczył! Wyjątkowo się z tym zgodzę. Bo tuż przed tą zemstą jest:
"Pieśń ma była już w grobie, już chłodna, -
Krew poczuła - spod ziemi wygląda -
I jak upiór powstaje krwi głodna:
I krwi żąda, krwi żąda, krwi żąda. (...)"
Wiem, rozumiem, że ta pieśń wojenna wstała z grobu, bo poczuła krew, którą przelali zbrodniarze, ale mimo tego nie chciałbym jej śpiewać.
wtorek, 27 października 2015
kapitan
W tamtym roku po blogu dość często przechadzał się Conrad. I nadal wyraźnie mnie ściga.
"... kapitan to najbardziej pusty ze wszystkich tytułów. Czym jest kapitan? Każdy może być kapitanem; a do Lingarda pasuje ta nazwa równie dobrze jak każda inna. Tymczasem on zasługuje na coś szczególnego, znaczącego i wyrazistego, coś, co by odpowiadało jego osobie, jego prostej i romantycznej osobie." (Ocalenie)
Bez: "Panie kapitanie", "Panie dyrektorze", "Panie prezydencie"... ani rusz. A co z ludźmi, którzy zasługują na coś więcej niż etykietę. Conrad zapewne nieświadomie dotknął jednego z największych problemów społeczeństw XIX i XX wieku - depersonalizacji człowieka.
Biurokratyczne reguły określały i nadal określają ludzi poprzez ich zawód, narodowość, wykształcenie, wiek i inne tzw. wymierne parametry. (W skrajnym przypadku można np. ustalić, ile procent krwi żydowskiej trzeba mieć, by być Żydem. Oczywiście dla osób zainteresowanych akurat tym konkretnym rozstrzygnięciem, udział może być dowolnie mały.)
Osobiście dotknął mnie "sześciolatek w szkole", ale problemem nie leży w wieku 6, 7, czy 8 lat, problemem jest traktowanie dziecka jak produktu z datą przydatności do spożycia. To samo tyczy się wieku emerytalnego, wieku uprawniającego do udziału w wyborach itd. itp.
Reakcja na ten mierzalny absurd jest widoczna i oczywista, jak hasło banku, który nie stawia na zysk, ale na relacje. Kłamstwo? Jasne, ale "jak ty pięknie kłamiesz ...!". Reakcja wymierna jak wysokość akcji FB na giełdzie.
Pod pozorem otwartości media społecznościowe są niestety tylko sposobem na segregację świata, może nawet gorszą niż dziewiętnastowieczna biurokracja. Według jakiego kryterium dobieramy się w sieci? Szukamy odmienności, inności, czy wystarczy nam egzotyka. chcemy coś przedyskutować, a może raczej utwierdzić się w przekonaniu, o własnej racji?
Poczucie bezpośredniego, osobistego, indywidualnego kontaktu jest nam potrzebne bardziej niż powietrze, póki co mamy tylko jego ułudę.
P.S. Ktoś zgadnie, z jakiego filmu jest: "Jak ty pięknie kłamiesz Marco!"?
"... kapitan to najbardziej pusty ze wszystkich tytułów. Czym jest kapitan? Każdy może być kapitanem; a do Lingarda pasuje ta nazwa równie dobrze jak każda inna. Tymczasem on zasługuje na coś szczególnego, znaczącego i wyrazistego, coś, co by odpowiadało jego osobie, jego prostej i romantycznej osobie." (Ocalenie)
Bez: "Panie kapitanie", "Panie dyrektorze", "Panie prezydencie"... ani rusz. A co z ludźmi, którzy zasługują na coś więcej niż etykietę. Conrad zapewne nieświadomie dotknął jednego z największych problemów społeczeństw XIX i XX wieku - depersonalizacji człowieka.
Biurokratyczne reguły określały i nadal określają ludzi poprzez ich zawód, narodowość, wykształcenie, wiek i inne tzw. wymierne parametry. (W skrajnym przypadku można np. ustalić, ile procent krwi żydowskiej trzeba mieć, by być Żydem. Oczywiście dla osób zainteresowanych akurat tym konkretnym rozstrzygnięciem, udział może być dowolnie mały.)
Osobiście dotknął mnie "sześciolatek w szkole", ale problemem nie leży w wieku 6, 7, czy 8 lat, problemem jest traktowanie dziecka jak produktu z datą przydatności do spożycia. To samo tyczy się wieku emerytalnego, wieku uprawniającego do udziału w wyborach itd. itp.
Reakcja na ten mierzalny absurd jest widoczna i oczywista, jak hasło banku, który nie stawia na zysk, ale na relacje. Kłamstwo? Jasne, ale "jak ty pięknie kłamiesz ...!". Reakcja wymierna jak wysokość akcji FB na giełdzie.
Pod pozorem otwartości media społecznościowe są niestety tylko sposobem na segregację świata, może nawet gorszą niż dziewiętnastowieczna biurokracja. Według jakiego kryterium dobieramy się w sieci? Szukamy odmienności, inności, czy wystarczy nam egzotyka. chcemy coś przedyskutować, a może raczej utwierdzić się w przekonaniu, o własnej racji?
P.S. Ktoś zgadnie, z jakiego filmu jest: "Jak ty pięknie kłamiesz Marco!"?
niedziela, 25 października 2015
Wybory czyli Absolwent.
Na wstępie pragnę przeprosić wszystkich, którzy spodziewali się może po tytule, że sugeruję jakoby dzień wyborów parlamentarnych w Polsce przetrzymać można jedynie pod wpływem alkoholu (np. takiego jak przywołanego w tytule posta) i w związku z tym poczytają o czymś naprawdę interesującym. Szczerze przepraszam, będzie nawiązanie do filmu, nie napoju.
(Dla Czytelnika/Czytelniczki znających znających inspirację powyższego akapitu funduję post na temat przez nią/niego zadany.)
Jak piszę o filmach, które lubię, jestem monotonny. "Absolwenta" mógłbym oglądać bez przerwy. Tekst Benjamina Braddock`a mówiącego o swoich planach na przyszłość, że chce, żeby było inaczej, (chociaż nie wie jak), jest jednym z moich ulubionych. Bo ja go rozumiem, tak jak on nie chciał, ja też bym nie chciał akwalungu do nurkowania w basenie.
Absolwent jako symbol polskich wyborów oczywiście się sprawdza. Nie wiem jeszcze jaki będzie skład nowego parlamentu, ale z pewnością wybory wyborców, w zatrważającej większości będą wyrazem tęsknoty, za tym by było inaczej.
Mamy więc przed sobą kilka (???) lat nieprzemyślanego, powstałego z nudy i braku doświadczenia romansu społeczeństwa z politykami spragnionymi spełnienia, potwierdzenia swej atrakcyjności. Jedna strona wybierze co się akurat trafiło, bo ktoś mówi: "Pamiętaj, że mogę być twoja, jak tylko zechcesz", drugiej wystarczy by wybrał ją ktokolwiek, kogo potrafi skusić.
sobota, 17 października 2015
PKB a imigranci.
Kogo jeszcze w latach osiemdziesiątych znokautował Tim Burton, nie może nie lubić Michaela Keatona. I choć nie zawsze był i jest w formie jak z Batmana, czy Soku z Żuka, to zawsze oglądam go z przyjemnością.
Niedawno skuszony zostałem "Szóstym meczem". Film nienajnowszy i nienajgorszy, ale nie wspomniał bym o nim, gdyby nie jeden z wątków. Bo bardzo na czasie.
Główny bohater-dramaturg, jak każdy szanujący się nowojorczyk przemieszcza się taksówkami.
W taksówkach taksówkarze. Po taksówkarzach spodziewać można się oczywiście wszystkiego. I chociaż De Niro się nie pojawił, to mimo tego, a może dzięki temu, było co obejrzeć i usłyszeć. Niezły przegląd narodowości i charakterów, a każdego Keaton zagadywał, wspominając, jak to kiedyś sam był taksówkarzem, a teraz jest pisarzem. Nikogo to nie ruszało, aż do czasu, gdy kierowcą był białoskóry (!!!) gość w mocno średnim wieku. Ten podjął temat, dokładniej zamknął go, odpowiadając: "A ja w swoim kraju byłem neurochirurgiem, w największej w Rosji klinice."
Czy uchodźcy w krajach imigracji wytwarzają PKB? Zdecydowanie TAK.
Niedawno skuszony zostałem "Szóstym meczem". Film nienajnowszy i nienajgorszy, ale nie wspomniał bym o nim, gdyby nie jeden z wątków. Bo bardzo na czasie.
Główny bohater-dramaturg, jak każdy szanujący się nowojorczyk przemieszcza się taksówkami.
W taksówkach taksówkarze. Po taksówkarzach spodziewać można się oczywiście wszystkiego. I chociaż De Niro się nie pojawił, to mimo tego, a może dzięki temu, było co obejrzeć i usłyszeć. Niezły przegląd narodowości i charakterów, a każdego Keaton zagadywał, wspominając, jak to kiedyś sam był taksówkarzem, a teraz jest pisarzem. Nikogo to nie ruszało, aż do czasu, gdy kierowcą był białoskóry (!!!) gość w mocno średnim wieku. Ten podjął temat, dokładniej zamknął go, odpowiadając: "A ja w swoim kraju byłem neurochirurgiem, w największej w Rosji klinice."
Czy uchodźcy w krajach imigracji wytwarzają PKB? Zdecydowanie TAK.
poniedziałek, 31 sierpnia 2015
ostatni dzień wakacji
Niedawno atakowały nas upały. Czekaliśmy na rekord temperatury. Zadawałem wtedy sobie pytanie: "Padnie, czy nie padnie?". A teraz nawet nie wiem, czy padł. Choć byłem tego bardziej ciekawy niż zmiany obsady Pałacu Prezydenckiego.
Bo i jedno, i drugie nijakie. Jedno w cieniu drugiego. Może odwrotnie? Narodowo-ojczyźniano-rekordowe dni, o których szkoda nawet pamiętać. Gdyby ostatni dzień wakacji musiał być czytany jako ten, gdy kupuje się szkolne przybory lub czeka na rocznicę, byłby tak samo nicwart.
Szczęśliwie każdy dzień ma ileś własnych znaczeń, dostępnych właśnie dla tych, dla których są ważne, nie muszą, nawet nie powinny być dla wszystkich. Niech takie będą.
Bo i jedno, i drugie nijakie. Jedno w cieniu drugiego. Może odwrotnie? Narodowo-ojczyźniano-rekordowe dni, o których szkoda nawet pamiętać. Gdyby ostatni dzień wakacji musiał być czytany jako ten, gdy kupuje się szkolne przybory lub czeka na rocznicę, byłby tak samo nicwart.
Szczęśliwie każdy dzień ma ileś własnych znaczeń, dostępnych właśnie dla tych, dla których są ważne, nie muszą, nawet nie powinny być dla wszystkich. Niech takie będą.
sobota, 22 sierpnia 2015
nie jestem ćmą cz. 2
Ćma postępuje sensownie. Tak. Ona nie postępuje logicznie, postępuje sensownie. Uważam zresztą sensowność postępowania za uniwersalną cechę opisującą zachowania wszelkich żywych organizmów - roślin, zwierząt i ludzi.
Czasem jest to pochodna ewolucji. Barwne upierzenie samców wielu gatunków ptaków wydawać by się mogło bezsensowne w kontekście możliwości ich łatwiejszego upolowania przez drapieżniki. A jednak nie. Samiec, który potrafi przeżyć mając tak niekorzystne ubarwienie musi mieć jednocześnie fantastyczne inne cechy - wzrok, słuch, siłę, szybkość ... Jest atrakcyjny nie przez te pióra, ale mimo nich.
Podobnie było z tygrysem szablozębnym. Jego wielkie kły były niefunkcjonalne, ale robiły wrażenie. I z pokolenia na pokolenie rosły. To było sensowne, choć na skutek tego sensownego procesu tygrys ostatecznie wyginął.
Rośliny rozsiewają nasiona, gdzie popadnie. Woda, skała, piach. Bez logiki, ale sensownie wyłają ich dziesiątki, tysiące, setki tysięcy, bo któremuś powinno się udać skiełkować. Co niby miałyby zrobić innego niż zaufać statystyce?
Wrodzone i wyrobione odruchy, popędy są niesamowicie skuteczne, bo szybkie, zwykle natychmiastowe. Nie do przecenienia są także dla człowieka. Zwykle nie mamy dość czasu na pełną logiczną analizę sytuacji, w której się znajdujemy. Nie zawsze nawet taka analizę możemy przeprowadzić, albo byłaby obciążona takim błędem, że szkoda zachodu, albo zbyt się boimy.
Kategoria sensowności jest nieprawdopodobnie pojemna. Zawiera nasze cechy wrodzone, popędy i doświadczenia, zapisaną w kulturze wiarę przodków, wpojone w procesie socjalizacji zachowania oraz strach przed sankcjami. I gdyby nasza sensowność była tylko taka bylibyśmy jak ćmy. Jednak możemy, ja mogę nie być ćmą. Mogę swoje zachowania zmieniać, korygować. Mogę myśleć racjonalnie i mam też poczucie odrębności od płomienia.
Czasem jest to pochodna ewolucji. Barwne upierzenie samców wielu gatunków ptaków wydawać by się mogło bezsensowne w kontekście możliwości ich łatwiejszego upolowania przez drapieżniki. A jednak nie. Samiec, który potrafi przeżyć mając tak niekorzystne ubarwienie musi mieć jednocześnie fantastyczne inne cechy - wzrok, słuch, siłę, szybkość ... Jest atrakcyjny nie przez te pióra, ale mimo nich.
Podobnie było z tygrysem szablozębnym. Jego wielkie kły były niefunkcjonalne, ale robiły wrażenie. I z pokolenia na pokolenie rosły. To było sensowne, choć na skutek tego sensownego procesu tygrys ostatecznie wyginął.
Rośliny rozsiewają nasiona, gdzie popadnie. Woda, skała, piach. Bez logiki, ale sensownie wyłają ich dziesiątki, tysiące, setki tysięcy, bo któremuś powinno się udać skiełkować. Co niby miałyby zrobić innego niż zaufać statystyce?
Wrodzone i wyrobione odruchy, popędy są niesamowicie skuteczne, bo szybkie, zwykle natychmiastowe. Nie do przecenienia są także dla człowieka. Zwykle nie mamy dość czasu na pełną logiczną analizę sytuacji, w której się znajdujemy. Nie zawsze nawet taka analizę możemy przeprowadzić, albo byłaby obciążona takim błędem, że szkoda zachodu, albo zbyt się boimy.
Kategoria sensowności jest nieprawdopodobnie pojemna. Zawiera nasze cechy wrodzone, popędy i doświadczenia, zapisaną w kulturze wiarę przodków, wpojone w procesie socjalizacji zachowania oraz strach przed sankcjami. I gdyby nasza sensowność była tylko taka bylibyśmy jak ćmy. Jednak możemy, ja mogę nie być ćmą. Mogę swoje zachowania zmieniać, korygować. Mogę myśleć racjonalnie i mam też poczucie odrębności od płomienia.
nie jestem ćmą cz. 1.
Powszechnie uważa się, że ćma leci do światła. Nic bardziej mylnego. Ćma nawiguje według światła.
W warunkach naturalnych jedynym istotnym źródłem nocnego światła jest księżyc. Ze względu na odległość światło dociera do ćmy pod stałym kątem. Ta trzyma się takiej trajektorii, która zapewnia jej stałe utrzymanie takiego samego kąta padania promieni. Pozwala to jej lecieć prosto. Wszystko jest ok, tak długo jak długo w pobliżu nie znajdzie się coś co silnie świeci. Ćma przelatując obok np. żarówki wpada w spiralę śmierci - by utrzymać stały kąt względem źródła światła musi skręcić, musi stale skręcać, i tak aż do końca. Bo do końca koryguje swój lot, ale nie wie, że orientuje się już nie na daleki księżyc, a na bliski sztuczny punkt świetlny.
Ćma jest częścią przyrody, która nie posiada świadomości swojego istnienia, swojej odrębności. Postępując sensownie, bezbłędnie wykorzystując swoje przystosowania do życia staje się ofiarą, ginie.
W warunkach naturalnych jedynym istotnym źródłem nocnego światła jest księżyc. Ze względu na odległość światło dociera do ćmy pod stałym kątem. Ta trzyma się takiej trajektorii, która zapewnia jej stałe utrzymanie takiego samego kąta padania promieni. Pozwala to jej lecieć prosto. Wszystko jest ok, tak długo jak długo w pobliżu nie znajdzie się coś co silnie świeci. Ćma przelatując obok np. żarówki wpada w spiralę śmierci - by utrzymać stały kąt względem źródła światła musi skręcić, musi stale skręcać, i tak aż do końca. Bo do końca koryguje swój lot, ale nie wie, że orientuje się już nie na daleki księżyc, a na bliski sztuczny punkt świetlny.
Ćma jest częścią przyrody, która nie posiada świadomości swojego istnienia, swojej odrębności. Postępując sensownie, bezbłędnie wykorzystując swoje przystosowania do życia staje się ofiarą, ginie.
niedziela, 2 sierpnia 2015
Pocztówki z Powstania.
Czy my złocone karty Iliady, czy nam nam postawią, z litości chociaż na grobie krzyż?
Przedwczoraj pani premier/premiera określiła Powstanie Warszawskie jako jeden z fundamentów obecnej WOLNOŚCI, homerycko rozwiewając wątpliwość poety. Uśmiechnięci biało-czerwoni, młodzi, martwi, bohaterscy, gotowi zostać szablonami dla muzeum.
Nie zżymam się na celebrowanie rocznicy wybuchu, nie widzę też zasadności podnoszenia argumentu w rodzaju "strzelania do wroga brylantami". Nie. Nawet nie dziwi mnie coraz powszechniejsze przekonanie, że Powstanie zakończyło się zwycięstwem. Naiwnie chciałbym by nie wysyłać pocztówek z napisem "Serdeczne pozdrowienia z (muzeum, z okazji ...) Powstania", by nie marzyć krwi. Ale myślę, że prędzej doczekam się ogłoszenia 1 sierpnia kolejnym świętem narodowym. Pokolenie tragiczne stanie się pokoleniem trupów.
(Cytaty wygrzebane z pamięci sprzed lat prawie trzydziestu, możliwa pomyłka. Będę wdzięczny za poprawienie.)
Przedwczoraj pani premier/premiera określiła Powstanie Warszawskie jako jeden z fundamentów obecnej WOLNOŚCI, homerycko rozwiewając wątpliwość poety. Uśmiechnięci biało-czerwoni, młodzi, martwi, bohaterscy, gotowi zostać szablonami dla muzeum.
Nie zżymam się na celebrowanie rocznicy wybuchu, nie widzę też zasadności podnoszenia argumentu w rodzaju "strzelania do wroga brylantami". Nie. Nawet nie dziwi mnie coraz powszechniejsze przekonanie, że Powstanie zakończyło się zwycięstwem. Naiwnie chciałbym by nie wysyłać pocztówek z napisem "Serdeczne pozdrowienia z (muzeum, z okazji ...) Powstania", by nie marzyć krwi. Ale myślę, że prędzej doczekam się ogłoszenia 1 sierpnia kolejnym świętem narodowym. Pokolenie tragiczne stanie się pokoleniem trupów.
(Cytaty wygrzebane z pamięci sprzed lat prawie trzydziestu, możliwa pomyłka. Będę wdzięczny za poprawienie.)
Subskrybuj:
Posty (Atom)