sobota, 8 lutego 2014

śmieciarze

Jeśli dobrze to zrozumiał i opisał Malinowski, to Triobriandczycy wierzyli, że jedzenie nie służy do zaspokajania jakichś szczególnych życiowych potrzeb, ale pomaga tylko w wytwarzaniu kału. Może i mieli co do tego jakieś wątpliwości, może przemykało im przez myśl po kilkudniowym poście: "A może to ssanie w żołądku i brak sił ma coś wspólnego z tym, że dawno nie miałem niczego w ustach?". Oficjalna wykładnia była jednak, jak była. Jedzenie było czynnością absolutnie niezbędną i sensowną dla ładu wyższego rzędu. Ładu, którego nie można podważyć, który jest inny od naszego ludzkiego. Robimy coś bo tak trzeba robić, a nie dlatego, że nam osobiście jest to potrzebne.


Lubiłem, mieszkając w Krakowie, iść rano przez Rynek. Brak turystów, a jednocześnie dość duży ruch. Dostawy, dostawy, dostawy... I śmieciarze, śmieciarze, śmieciarze...
Ten sam co na Triobrandach boski ruch materii. Aktywność zamknięta w cyklu DOSTARCZYĆ -ZUŻYĆ - POZBYĆ SIĘ. Bez zastanowienia, czy ma to jakiś ludzki sens. Śmieci są w tym cyklu istotą bardziej niż człowiek. Posiadają jeden z najważniejszych boskich przymiotów "są". Przez samo swoje istnienie wprowadzają ład. Świat nie wytwarzający śmieci stałby się ułomny, może nawet by się rozpadł.
Zrobiliśmy ze śmieciarzy strażników kosmicznego ładu, którego na wszelki wypadek nie próbujemy nawet zrozumieć.

sobota, 1 lutego 2014

Emancypacja dla niezaawansowanych cz. 2, czyli cynaderki.

Julek zadał mi pytanie, czy można jeść jaja żółwi. Odpowiedziałem, że tak. Że można jeść wszystkie jaja. Wskazując własne jąderka zapytał, czy te też? Zaskoczyłem go nieco stwierdzając, że też można, że jest taka potrawa – cynaderki.

Szukałem jakichś informacji o cynaderkach w sieci. Ku memu zaskoczeniu przekonałem się, że większość internautów utożsamia cynaderki z nerkami. Większość z mniejszości, która kojarzy takie pojecie. Ale nawet wśród tych wiedzących z jakiej części byka gotuje się tę potrawę, często wyczuć można rodzaj oporu co do możliwości jedzenia jąder.
Okradliśmy się z wielu doznań. Nie znamy prawdziwych zapachów, głosów często wyglądu innych ludzi, zwierząt, roślin. Nasz świat jest sterylnie ładny, jak czyściutkie zwierzęta z reklam. Łatwiej nam myśleć o krowie, jako o fioletowym czymś dzięki czemu mamy mleko i czekoladę niż o wiezionym, atakowanym przez pasożyty, czy insekty stworzeniu, które zostało sprowadzone do produktu elegancko schowanego w butelce lub kartonie. Bycze jądra też kłócą się z naszą estetyką. Przecież zjadliwe części zwierzątek powinny być ładne! Nie jakieś, fe, podroby. A już jądra, bez przesady. Co innego, jeśli przepuścimy te wszystkie "odpadki" przez maszynki do mielenia, dodamy benzoesanu sodu i innych uwspółcześniaczy i dostaniemy normalną parówkę. Jedzenie rzeczy dziwnych, to folklor, albo wyrafinowana, droga rozrywka kulinarna.
Ale nie chodzi mi o to jakie śmieci zwykle jemy. Chodzi mi o to, że nie chcemy dostrzegać, chcemy wyprzeć ze swej świadomości fakt zjadania innej istoty. Ewolucja naszej moralności sprawiła, że nie aprobujemy nawet myśli, o konsumowaniu czegoś co wydaje się nam podobne do nas, ludzkie. Serca, nerki, jądra, wątroba, płuca, języki są w gastronomicznej defensywie. Raczej nic nie zmieni tego procesu. Zjadamy mięso, nie chcąc jednocześnie zjadać zwierząt, nie chcąc nic o tym wiedzieć. Chcielibyśmy bronić naszych braci mniejszych przed wysyłaniem do rzeźni, bo się zestarzały, przed cierpieniem zadawanym w rytualnym uboju, przed trzymaniem w ciasnych klatkach, zatuczaniem na śmierć...

Coraz częściej widzimy w nich żywe istoty. Sensem emancypacji jest upodmiotowienie tych, którzy za podmioty nie byli traktowani. Na naszych oczach dokonuje się właśnie wielki proces emancypacji. Zwierzęta przestają być przedmiotami.