sobota, 29 listopada 2014

Prezes w niemieckiej niewoli.

To się nie powinno zdarzyć. Prezes jednej z czołowych polskich partii politycznych trafił i pozostaje od lat, od dziesięcioleci (?) w niewoli. Larum grają - w niemieckiej niewoli.
A przecież POLSKA, POLACY, POLSKOŚĆ, RZECZYPOSPOLITA. I nikt nie ratuje? Może nikt nie wie? Bo przecież nie, że nie potrafi. Zgaduję nawet, prezes sam we własnej osobie wyzwolić by mógł się, gdyby zrozumiał. Ba lepiej niż inni.

Ale i sidła perfidne, niemiecką jakością przerażająco, przestraszające. Niewidzialne jak najnowsza technika bojowa, a przecież starutkie, truchełko zda się. Pozór i bajka, mocarne. Kto w sieci wpadnie nie wylezie, a pająk ogromny podejdzie, spokojniutko, cichutkim śmierci krokiem, jad wsączy, ofiarę zabije, wypije duszę, zezwłok pozostawi z wierzchu podobny żywemu, a i jak na otumanienie tłumu marionetką jakowąś poruszał będzie. Zgroza. Skala międzynarodowa, kontynentalna.
Przetrzyjcie oczy patrioci. Herder - Niemiec okrutny wymyślił, a pokolenia germańskie następne na świat jak zarazę rozniosły pomysł, ideę. Wierzyć nam każą, prezesów więżą, w myśli, że NARÓD, a pod taką pelerynką schowane twarde VOLK, może nawet "ein volk...".

niedziela, 23 listopada 2014

Augustyn część 2.

Jak się zastanowię, to moja porażka w starciu z "Przeminęło z wiatrem" nie jest taka absolutna i ostateczna. Choć z filmem walczyć mogę góra do sceny, gdy panny z dobrych domów skazane zostają na południową drzemkę, to z książką radzę sobie świetnie. Z czystym sumieniem rzucam ją w kąt po przeczytaniu początku pierwszej strony. Być może Margaret Mitchell jest świetną psiarką, być może, nic o tym nie wiem i nie będę wiedział. Nie chcę. Z mojej własnej winy, z winy tłumacza, z winy filmu, który wcześniej widziałem, niefortunnego początku powieści. Bez znaczenia. To, dla mnie, kiepska literatura i nie będę się nią katował. Próbowałem wystarczy.


"Przeminęło ..." zła proza ale gruncie rzeczy niegroźna. Groźna potrafi być literatura najwyższych lotów.
Dwa razy nieskutecznie podchodziłem do "Zbrodni i kary". Zaczynałem, czytałem ze sto stron i nie mogłem dalej. Trzecia próba była udana (?). Przebiłem się przez świat Dostojewskiego, wyrąbałem sobie przejście. Był genialnym pisarzem, ale płynęło w nim zło. Musiał w nie wierzyć. W jego realne istnienie, widzieć w nim siłę równie sprawczą jak dobro.
Czytając "Zbrodnie i karę" można zobaczyć uniwersum, w którym szatan przestaje być strąconym aniołem a staje się bogiem. To nie zło wtórne, zło buntu negowania prawdy, zło niszczyciela, zło którego sens istnienia definiuje pierwotne wobec niej dobro. To nie jest "ta siła, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro". To zło kreatora, stwórcy. I to jest przerażające. Bardzo trudno walczyć z sugestywna wizją czegoś na co nie ma w nas zgody. Z pojedynku z Dostojewskim wyszedłem, jakimś cudem, nieokaleczony, może nawet silniejszy, ale go już nie czytam.

sobota, 15 listopada 2014

Augustyn część 1.

"Rana" oglądałem tylko raz, jeszcze na studiach. I nie wiem, czy jeszcze kiedyś będę chciał.

Przyzwyczaiłem się, wrosło we mnie przekonanie, że widziałem w tym filmie wszystko co ważne. Jest scena, gdy kamera przestając penetrować pole bitwy zwraca się w stronę nieba, i zanim do niego doszła pomyślałem: "To niebo powinno być zielone". Było takie! To zielone niebo stało się częścią mnie, znienacka, absurdalnie. Wtargnęło nie do mego serca, ale do głowy. Niespodziewana iluminacja.
Uznaję iluminację za pełnoprawny sposób poznania. wierzę w możliwość nagłej, całkowitej jasności, która na nas spada. Ale wierzę też, że do przyjęcia tej zmiany, nowej jakości w naszym myśleniu, musimy być przygotowani. W życiu bym nie poszedł do ciasnej salki w Budzie/Arce na jakiegoś, w dodatku mającego kiepskie recenzje japońskiego Leara, bez wcześniejszego doświadczenia innych kurosawów, fellinich, czy saurów.
W iluminacji największą wartością jest jej nieprzewidywalność. Ćwiczymy, trenujemy, świadomie lub nie, a to co będzie nam ofiarowane jako nagroda, jest zawsze niewiadomą, tajemnicą do chwili stania się.
Dwadzieścia kilka lat temu, uzbrojony w filmoznawcze mistrzostwo, wybrałem się do kina w Muszynie (Baszta?) na "Przeminęło z wiatrem". Klasyk nad klasykami, którego wcześniej nie widziałem. Szedłem z przekonaniem, że zobaczę super kicz, probierz hollywoodzkości, że będzie się z czego pośmiać. Wracałem na kolanach. Byłem też na filmie, ale przede wszystkim stanąłem oko w oko z wizją. Całkowicie fałszywą, z którą się nie zgadzam, ale której nie mogę pokonać. W przeciwieństwie do "Rana" "Przeminęło z wiatrem" oglądałem wiele, z dziesięć jak nic, razy i jeszcze będę oglądał piękną lekcję pokory.


poniedziałek, 10 listopada 2014

Niepodległości?

Zbliżające się święto mocno mnie prowokuje. Co to za święto jest? Kto powinien je obchodzić? Czyja to niepodległość?
Trzy pytania. Choć mógłbym zadać więcej takich, na które niby każdy zna odpowiedź.
11 listopada 1918 roku ostatni dzień wielkiej orki, która jak żadne inne wydarzenie ostatnich dwustu lat zmieniła obraz świata. Choć data ważna, to od razu wyskakiwać z tą niepodległością i robić święto państwowe?
Kto mnie zna, wie, mam uraz z dawnej pracy. Goniłem nie raz, czy dwa, ale setki razy po Kopcu Niepodległości na krakowskim Sowińcu, wysokim. Wystawałem jak palestrant śnieg, deszcz, czy obrzydliwe towarzystwo, bo jakieś uroczystości...
Psychologiczna podstawa niechęci zdiagnozowana, teraz fakty.
Po zakończeniu I Wojny Światowej Polska obiektywnie musiała powstać, nie było innej opcji. Wszyscy Dmowscy, Paderewscy, Hallerzy byli marionetkami historii, nie było szczególnie istotne co robili. Obszar wokół Wisły nie mógł być niemiecki, austriacki, węgierski, rosyjski, bo tak a nie inaczej potoczyła się ta wojna. Wszyscy silni sąsiedzi ją przegrali, żadnego pokonanego Ententa nie zamierzała wzmacniać. Co mieli ustalić zwycięscy, gdy pod bronią, nieważne w jakich mundurach, było kilkaset tysięcy chłopa mówiącego w jakimś szeleszczącym słowiańskim języku, gdy po Europie przelewały się bolszewickie rewolucje? Powstanie kraju "Polska" było dobrym, optymalnym rozwiązaniem dla decydentów. Dyskusje mogły się toczyć, i toczyły się, tylko o jego granice.
Oddając jednak rację temu co rzeczywiście było, Polska pojawiła się na mapie, jakiś dzień na uczczenie tego został wybrany i nie najgorszy, symbolicznie związane zostało to z osobą Józefa Piłsudskiego, bo ostatecznie z kimś związać było wygodnie. Rozgrzeszenie w kwestii święta państwowego udzielone. Sam nie popieram, innym nie zabraniam, kwestia gustu i tyle.
Ale NIEPODLEGŁOŚCI nie odpuszczę. Powstała Rzeczpospolita była państwem niezależnym od innych państw, i w takim znaczeniu niepodległym. Za najistotniejsze słowo w poprzednim zdaniu uważam nie "niepodległość" lecz "państwo". Obchodzić przychodzi nam dzień niepodległości PAŃSTWA polskiego od innych państw, takich jak Rosja, Niemcy, Węgry, Litwa. (O niepodległości i Litwie i Ukrainie jeszcze będzie.)
Wyśniona, wywalczona Polska, nasza ojczyzna. Czy to przypadek, że w języku polskim nie ma "matczyzny", a jest tylko "ojczyzna"? Kraj surowego, sprawiedliwego ojca, patriarchy, a nie  kochanej i kochającej mamy. Kraj tego, kogo przede wszystkim trzeba słuchać, kto ma nam wskazywać drogę, napominać, rządzić nami. Językowa zagadka to jednak przypadek, bo jeśli nawet znajdziemy gdzieś jakiś Heimat, to będzie on w cieniu Vaterlandu. Państwo, każde państwo dla swej niepodległości potrzebuje podległości swych obywateli. Świętując jego niepodległość, świętujemy swe poddaństwo.
Szkockie i katalońskie referenda niepodległościowe bardzo mnie cieszą. Jeszcze nie teraz, ale powstaną te kraje i inne też. Szkocja czy Katalonia nie będą lepsze, mniej opresyjne niż Wielka Brytania i Hiszpania, nie mam złudzeń. Ale trwa proces demitologizacji państwa, a wraz z nim redefiniowania obywatelskości, demokracji, egalitaryzmu, suwerenności. A nowe ich rozumienie jest niezbędne, bo dziś ciągle posługujemy się nimi jak w XIX wieku, w kontekście, który nie istnieje od zakończenia I Wojny Światowej.
Wracając do 11 listopada, nie mogę udawać, że nie wiem o mrocznej stronie naszej, polskiej niepodległości. O II RP szanującej, czczącej niepodległość, ale tylko własną. Która, łamiąc swe zobowiązania, okradła z niepodległości Zachodnia Ukrainę. Która, z pozycji siły, nie zawahała się okroić niepodległość Litwy.
Nie świętuję.


sobota, 8 listopada 2014

„Niech jedzą ciastka”


Nie jest ważne, czy Maria Antonina wypowiedziała te słowa, czy nie.
Zostaną w jej posiadaniu na zawsze, bo mogła je wypowiedzieć. Przeżyły ją, przeżyły obalenie monarchii, przeżyją i nas. Wybrzmiewa w nich kompromitujące oderwanie królowej od otaczającej ją
rzeczywistości.  Ale z drugiej strony, zdanie o chlebie i ciastkach jest nadzwyczaj logiczne i niezwykle precyzyjne Jedyne, co można mu zarzucić, to to, że zawarte w nim rozwiązanie jest niemożliwe do realizacji.


Przypominam je sobie zawsze, gdy słyszę recepty ekspertów, dotyczące ludzi właśnie zwalnianych z pracy, by się przekwalifikowali, założyli jakąś restaurację, zajęli się doradztwem …
To dobre rady, tak dobre jak Marii Antoniny. Łatwe dla kogoś kto zamiast po chleb zawsze może sięgnąć po ciastko, bo ma wybór i zawsze go miał. Niemożliwe do wykonania przez większość tych, których wybór przez całe dotychczasowe życie był między najtańsze albo wcale, których możliwości, bo i horyzonty, są takie jakie są, jakie zostały ukształtowane. Dlaczego i jakim cudem ci ludzie mieliby i mogliby siebie przeskoczyć? Myślę, że to tak trudne, że prawie niemożliwe. Podobnie
jak niemożliwe jest by intelektualne rodzeństwo Marii Antoniny przestało udzielać rad dobrych tylko dla nich samych.
Mimo tego wszystkiego co napisałem, gdybym mógł wybrać konsultanta dla POLSKI i ŚWIATA, byłaby nim Maria Antonina. Poza jedną głupią, innych rad już nie udziela.

środa, 5 listopada 2014

Pluszowe misie i inne przytulanki

W przeciwieństwie, do swych starszych braci Feluś uwielbia pluszaki. Chcecie znaleźć drogę do jego serca? Skorzystajcie z usług psa przewodnika - przytulanki. Ukochany Słodziak towarzyszy mu w przedszkolu, posiłkach, śnie, spacerach. Czekam, kiedy zaczną wspólne kąpiele.


Mogę nie lubić chwil, gdy na barana dźwigam oprócz syna także psa, jednak ta zabawka, zabawki go inspirują. Oglądając "Toy Story" łatwo zapomnieć, że życie zabawek jest wtórne, jest odbiciem pomysłów dziecka. Ale obejrzyjcie scenę (cudowna) gdy Andy przemienia dobroduszną świnkę w demonicznego generała Golonkę. Wspaniała nowa jakość!
Zabawki pozwalają dzieciom być kreatorami. Jest tak tak długo, jak długo zabawki nie są przedmiotami, rzeczami, które się posiada. Póki żyją.
Widząc dorosłych, czy prawie dorosłych z maskotkami wyczuwam niebezpieczeństwo. Ktoś ma coś miłego, miękkiego, coś nad czym sprawuje kontrolę. Puszysty wzorzec z Sevres władzy, pewności, bezpieczeństwa, zadowolenia z dnia dzisiejszego... Dojrzały świat pluszowych misiów jest kuszący, łatwy, autoerotycznie jednoosobowy, pełen gadżetów do przytulania.
Jeśli nie jesteśmy dziećmi, to posiadanie przytulanki jest jałowe, jeszcze bardziej gdy przytulanką jest człowiek. Kryje się za nim kłamliwe przekonanie o własnej wyższości, schowane za np. "zaopiekuję się", "wiem lepiej", nawet "kocham". Strach przed rzeczywistym poznaniem. 

poniedziałek, 3 listopada 2014

Wisząca Skała

Przyjmowałem za pewnik, że "Piknik pod Wiszącą Skałą" jest filmem o magii. O magii, do której dostęp traci aborygen spętany czerwoną kurtką angielskiego żołnierza, a odzyskują dziewczęta i jedna z nauczycielek uwalniając się od konwencji konfekcji.


Zachwiała moją pewnością wypowiedź bohaterki conradowskiego "Ocalenia" - Jakże pan albo ja możemy wiedzieć, co jest niemożliwe? Nie odważyłby się pan tego odgadnąć! 
Może "Piknik..." jest o strachu przed odpowiedzią co jest, a co nie jest możliwe?
Wszyscy zaplatani w tę historię zaczynają  w wiktoriańskich, bezpiecznych kostiumach. Pensja dla dziewcząt tak wytresowanych, że nawet rękawiczki ściągają na komendę (oczywiście już poza granicami pełnego oczu miasteczka). Są tacy póki nie dotknie ich Skała. Cud geologiczny. Czarny, jałowy kamień, co zjawił się specjalnie, by czekać.
Myślałem - magia, myślę - siła, każe wspinać się nastolatkom, a później i pani profesor skutecznie, aż do zniknięcia.
Niesamowita jest niemoc prób spenetrowania Wiszącej Skały. Sensowne, zorganizowane działania nie przynoszą powodzenia, skuteczne jest poddanie się logice góry - błądzenie. Odnaleziono jedną dziewczynę. Uratowana i wybawiciel wracając ze Skały przegrywają wolność. Zostają przez środowisko skazani na stworzenie pary, wciągnięci w rytm tego, co znane, normalne, uznane za możliwe.
Strasznie smutny byłby taki "Piknik...". Bo albo czeka nas uwiezienie, albo zniknięcie. A przecież ten film nie jest smutny. Czy jest szansą, kto się odważy uznać za rozwiązanie to co niemożliwe? Skała w naszym świecie jest złowróżebna, wroga, niszczycielska, ale może też być całym innym światem. Nie wiemy jakim. Nie wiemy, czy nas przyjmie. Wiemy, że nie poznamy go tak długo, jak się tam nie znajdziemy. Wiemy, że słono zapłacimy, jeśli zechcemy zawrócić wpół drogi.
I co?