niedziela, 29 czerwca 2014

wolność cz.1 - Bóg umarł

"Bóg umarł." Nitsche z rozmysłem mówił o śmierci Boga, a nie o jego uśmierceniu. Człowiek Boga zabić nie może, nie możne wejść w boską rzeczywistość by się go pozbyć, a z pułapu człowieczeństwa jest to niewykonalne. Nitsche nie próbuje zastąpić jednej nadrzędnej zasady inną, nie chce tworzyć nowych bogów, jakkolwiek mieliby się nazywać. Snuje inną, frapującą i obiecującą wizję. Człowiek ma stać się wolny. Wolny od poczucia, że jest ponad nim coś nieosiągalnego, coś co go przerasta i zawsze będzie przerastało, że horyzonty ludzkie są ograniczone jakimś absolutem. Snuje wizję, w której to człowiek wyznacza co chce, co może zrobić. Nie chce z człowieka zrobić Boga, chce człowiekowi dać całkowitą i pełną swobodę działania.
A jednak zdanie "Bóg umarł." to wyraz bezradności, nie triumfu człowieka. Po pierwsze, Nitsche nie potrafi uwolnić się od chrześcijańskiej, więc pełnej Boga, perspektywy. Narracja o bożej śmierci snuta jest bożymi słowami. "Bóg umarł" brzmi jak prolog do słów ewangelisty: "(...) Ja oddaje swoje życie, aby je później odzyskać. Nikt mi go nie zabiera. lecz ja sam dobrowolnie je oddaję, gdyż jest w mej mocy oddać je i potem znów odzyskać.". Nitsche nie może, nie umie Boga uśmiercić. Śmierć Boga jest procesem od człowieka niezależnym.
Po drugie, przyznaje też Nitsche, że Bóg był. Taka idea realnie funkcjonowała w świadomości ludzkiej. Więcej, nadal funkcjonuje i będzie funkcjonować tak długo, jak długo świat w śmierć Boga nie uwierzy.
I wreszcie po trzecie, skąd Nitsche wie o śmierci Boga? Kto i skąd o tym może wiedzieć? Kto jest, był pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem? Kto stał u jego łoża śmierci? Czy ktoś zajął teraz jego pozycję i z góry mówi do ludu ustami filozofa? Czy to sam Nitsche? Jeśli tak to cała opowieść o "śmierci Boga" nie ma sensu. Sprowadza się do zmiany etykiet przed ołtarzami. A może wniosek o śmierci Boga wysnuty został z obserwacji świata? Czy świat po śmierci Boga stał się inny? Zdanie "Bóg umarł" to teoretyczny koncept tak samo prawdziwy, jak fałszywy.

W gruncie rzeczy Nitsche podjął tylko próbę obalenia chrześcijańskiego wyobrażenia Boga, jednego z wyobrażeń. Niechcący, być może, przyłączył się do teologii negatywnej, według której niemożna zamknąć Boga w jakiejkolwiek dostępnej człowiekowi formie, jakimkolwiek opisie. Próba uwolnienia człowieka spod dominacji Boga wskazuje na siłę pojęcia "Bóg". Pozbawić świat Boga, może tylko sam Bóg. tylko Bóg może zapewnić światu wolność od Boga. Jaki jest świat, w którym Bóg umarł? Czy rzeczywiście jest od Boga wolny? Czy odkrycie, stwierdzenie śmierci Boga czyni ludzkość wolną? Jak wygląda percepcja takiego "odkrycia"? Czy jest to możliwe do przyjęcia? Zdanie o śmierci Boga nie jest bluźnierstwem, jest Boga apoteozą. Bo wycofanie się Boga ze świata jest tym właśnie co Bóg winien zrobić, by pozostać Bogiem. To jaką nazwę nada temu człowiek jest bez znaczenia.

Bóg daje nam wolność, w tym także wolność definiowania Boga. To człowiek określa czym Bóg jest, albo precyzyjniej gdzie go nie ma. To ostateczna wolność, Bóg nie ustanawia żadnej granicy, sami ja tworzymy. Nitsche błędnie wierzył, że człowiek uwolniony od Boga będzie wolny. Nie jest wolnością zniesienie wszelkich granic, jest nią zdolność do ciągłego granic przekraczania, bo granice zawsze były, są i będą. Negując istnienie granic, barier udajemy, nie chcemy widzieć naszych ludzkich ograniczeń, tego co właśnie nas definiuje.
Śmierć Boga nie uwalnia nas od niego. Jeśli umarł, nie można się od niego uwolnić, bo go nie ma. A jeśli ktoś nadal czuje się przez Boga uwięziony, mimo że jednocześnie ogłoszona została Boga śmierć, oznaczać może to tylko jedno - dla tego kogoś Bóg nadal żyje. Walka z Bogiem jest zawsze uznaniem jego istnienia.
Wolnością jest zrozumienie, że Bóg jest tylko tam, gdzie chcemy, żeby był.



eksperci

Mundial w Brazylii bardziej śledzę, niż oglądam, niestety. To co udało mi się obejrzeć ucieszyło moje oczy i serce. Ładne mecze i bramki.
Jak co cztery lata mam swoich faworytów, którzy koniec końców nie zdobywają mistrzostwa. Sam jestem ciekaw, czy i tym razem się pomylę. W Niemczech obstawiałem Ukrainę, a w RPA Brazylię. Nie były to typy zbyt oczywiste, ale i nie absurdalne, bo choć i jedni i drudzy odpadli już w ćwierćfinałach, to przegrali minimalnie z późniejszymi finalistami. Teraz czas na Meksyk.


Tak sobie wymyślam, kto mógłby wygrać, bo jestem zwykłym nieczęstym oglądaczem i fotelowym kibicem, ale tzw. eksperci też niezłe maja pomysły.

Najbardziej lubię, gdy wracają pamięcią do zamierzchłych czasów,  nie ma to żadnego przełożenia na to co się dzieje na boisku, ale milo posłuchać. To, że się mylą łatwo im wybaczam, natomiast tego, że nie silą się na jakikolwiek obiektywizm, w tym co mówią, już nie. Słyszymy, że niestety jakaś drużyna z Afryki, czy Ameryki Środkowej strzela bramkę Europejczykom, albo długie minuty o tym co niby potrafi jakiś gigant, ale w grze tego nie ma, to trzeba poopowiadać itd., itp.

W sumie im zazdroszczę, mówią co chcą, jak chcą, o czym chcą, bez żadnych konsekwencji.



sobota, 28 czerwca 2014

a to zabili nam Ferdynanda

Jak ten czas leci, już setna rocznica zabójstwa arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie. Wydarzenia, które bynajmniej nie było przyczyną, ale tylko pretekstem do rozpoczęcia wojny światowej.
Sama w sobie wojna ta, jak uważam,wywołała daleko istotniejsze skutki niż jej II następczyni. Zdefiniowała mitologię narodową Niemców, Rosjan, Ukraińców, Polaków, Węgrów, Litwinów...


Ale nie następstwa sarajewskiego zamachu mnie interesują. Ciekawsze są jego przyczyny. Dlaczego Serbowie wzięli na celownik pobożnego Habsburga? Szwejk zdradził jedną z możliwych motywacji - był tłusty i w takiego łatwiej trafić. To dość prawdopodobne, choć nie dość satysfakcjonujące.
Wiek XIX przyniósł wielką  erupcję zamachów na głowy koronowane, nieprzypadkowo. Do czasów Rewolucji Francuskiej królobójstwo było rzadkim zjawiskiem. Przyczyna może się nam wydać dość niepojęta. Otóż król nie był osobą rządząca państwem, on był państwem.  Zdanie Ludwika XIV "Państwo to ja." nie było wyrazem jego megalomani, nie wynikało z jego nadzwyczaj silnej pozycji jako władcy, to był truizm. Skąd we Francji zwyczaj natychmiastowego przekazywania władzy królewskiej. Słynne "Umarł król niech żyje król" to nic więcej niż wyraz ciągłości państwa. W Polsce, gdzie królem nikt z automatu nie mógł zostać, do czasu wyboru nowego suzerena wymyślono specjalną funkcję interrexa. Na czas bezkrólewia królem był prymas.
Zabicie króla de facto było próbą zniszczenia państwa, było czynem niemieszczącym się w wyobraźni, całkowicie nieakceptowalnym społecznie.
Zamachy na pomazańców bożych stały się możliwe (bo akceptowalne przez wcale nie marginalne grupy społeczne), gdy przerwana została ideowa tożsamość monarchy i państwa.
Zamach na następcę tronu Austro-Węgier dokonany został przez anarchistę, który działał na zlecenie organizacji nacjonalistycznej. Cóż za niesamowite połączenie. Serbska Czarna Ręką najdobitniej jak to możliwe, przez fizyczną eliminację mogącego w każdej chwili wstąpić na tron arcyksięcia, zanegowała habsburskie prawa do Bośni. A narzędziem był negujący państwowość anarchista.


I wojna światowa obaliła porządek świata, w którym dominującą rolę grały imperia, związki krajów-narodów powiązanych ze sobą osobą władcy. Porządek, który musiał runąć niezależnie od tego, którego Ferdynanda zabito.


niedziela, 22 czerwca 2014

taśmowanie

Jak nasz średni syn się urodził, miał problem z pępkiem. Mięśnie nie trzymały jak trzeba i pediatra wysłał nas do chirurga dziecięcego. To był jakiś konował i chciał Julkowi ten brzuch plastrować - oklejać taśmą. Niby takie fizyczne krępowanie ma pomagać. Poszliśmy na to plastrowanie raz i wystarczyło. Bo skonsultowaliśmy z innym chirurgiem i to wyśmiał. Powiedział, że jeśli Julek nie ma w przyszłości zamiaru dźwigać ciężarów, to nic nie trzeba robić.


Jeśli w przyszłości nie ma zamiaru dźwigać ciężarów. Ale jeśli będzie jednak miał taki zamiar, to niestety złamaliśmy mu karierę ciężarowca.
Z politykami jest podobnie jak z dziećmi, które w przyszłości maja zamiar dźwigać ciężary. Jeśli mają zamiar zajmować się tym podłym, dokoksowanym sportem pod nazwą rządzenie, to powinni wiedzieć, że podlegają taśmowaniu. To jest zabieg standardowy. Powinni się na to przygotować.
Koniec.

niedziela, 15 czerwca 2014

ojciec z rybnika

"Smuga cienia" nie jest powieścią o starzeniu się. Opowiada o czymś zupełnie innym.
Młody człowiek otrzymuje możliwość, dar od losu, bycia kapitanem statku. Niespodziewany awans, jak go nie przyjąć? Przyjmuje. Dalsze perypetie, nieprzewidziane, zaskakujące kłopoty są w gruncie rzeczy niczym wobec faktu, że najważniejsze wydarzenie w życiu już było, gdy główny bohater zdecydował się przyjąć kapitanowanie.
Pewne decyzje są ostateczne. Od wtedy mógł być kapitanem statku, ale nie mógł też być nikim mniej. Conrad napisał książkę o byciu dorosłym. Smuga cienia to nie dotknięcie śmierci, to śmierć młodości. Młodości, która jest omnipotentna. Mogę wszystko, wszystkie drogi we wszystkich kierunkach są jeszcze otwarte. Dorosłość jest zaś wąską, jasno wytyczoną ścieżynka, z często zerową możliwością manewru.





W publicystyce dotyczącej tragicznej śmierci dziewczynki z Rybnika, dominuje narracja szukająca usprawiedliwienia dla winnego zdarzenia ojca dziecka. Zagonienie i w konsekwencji zapomnienie ma wyjaśnić to co się stało, bo przecież ten mężczyzna nie był "złym" ojcem, poświęcał córce czas, bawił się z nią...
Ten świat, ten świat - mówią gazety. Ja o mało co, też tak nie miałem/miałam - komentują ludzie.
Nie będę miły dla ojca z Rybnika. Sam zapominam o wielu rzeczach, wiele robię odruchowo. Jednak przede wszystkim opieka nad dzieckiem, jest pracą jak każda inna praca z ludźmi - wymaga odpowiedzialności i czasu. Opieki nad dziećmi nie można wykonywać przy okazji! Przy okazji znaczy bez pełnego zaangażowania, często byle jak. Nie ma znaczenia, czy będzie to robiła kobieta, czy mężczyzna.
Niektórym wydaje się, że można być doskonałym pracownikiem, mężem, ojcem, kumplem .... To jest niemożliwe jednocześnie, zawsze coś zaniedbamy, zawsze coś będzie ważniejsze.
Ten ojciec nie był dobrym ojcem, bo wybrał w tym konkretnym momencie swego życia, bycie dobrym pracownikiem. Wybrał źle i ponosi tego konsekwencje. Szczerze mu współczuję, ale to jego wina i będzie musiał z tym się zmierzyć.

Myślę, że wybrał źle bo był niedorosły. Nie rozumiał, że pewne decyzje ograniczają nas na całe życie. Jeśli mamy dziecko, nie możemy żyć jakbyśmy go nie mieli. Jeśli ktoś jedzie do pracy i o niej myśli, oznacza to, że już jest w tej pracy, niech nie udaje, że jest inaczej. On się tym dzieckiem nie opiekował dlatego doszło do tej tragedii.

A świat zapewne jest winny, bo wmawia nam, że nie ma nic lepszego niż młodość. Kusi nas wszechmożliwościami. Nie chce powiedzieć nic o byciu niemłodym, to się źle sprzedaje.