poniedziałek, 10 listopada 2014

Niepodległości?

Zbliżające się święto mocno mnie prowokuje. Co to za święto jest? Kto powinien je obchodzić? Czyja to niepodległość?
Trzy pytania. Choć mógłbym zadać więcej takich, na które niby każdy zna odpowiedź.
11 listopada 1918 roku ostatni dzień wielkiej orki, która jak żadne inne wydarzenie ostatnich dwustu lat zmieniła obraz świata. Choć data ważna, to od razu wyskakiwać z tą niepodległością i robić święto państwowe?
Kto mnie zna, wie, mam uraz z dawnej pracy. Goniłem nie raz, czy dwa, ale setki razy po Kopcu Niepodległości na krakowskim Sowińcu, wysokim. Wystawałem jak palestrant śnieg, deszcz, czy obrzydliwe towarzystwo, bo jakieś uroczystości...
Psychologiczna podstawa niechęci zdiagnozowana, teraz fakty.
Po zakończeniu I Wojny Światowej Polska obiektywnie musiała powstać, nie było innej opcji. Wszyscy Dmowscy, Paderewscy, Hallerzy byli marionetkami historii, nie było szczególnie istotne co robili. Obszar wokół Wisły nie mógł być niemiecki, austriacki, węgierski, rosyjski, bo tak a nie inaczej potoczyła się ta wojna. Wszyscy silni sąsiedzi ją przegrali, żadnego pokonanego Ententa nie zamierzała wzmacniać. Co mieli ustalić zwycięscy, gdy pod bronią, nieważne w jakich mundurach, było kilkaset tysięcy chłopa mówiącego w jakimś szeleszczącym słowiańskim języku, gdy po Europie przelewały się bolszewickie rewolucje? Powstanie kraju "Polska" było dobrym, optymalnym rozwiązaniem dla decydentów. Dyskusje mogły się toczyć, i toczyły się, tylko o jego granice.
Oddając jednak rację temu co rzeczywiście było, Polska pojawiła się na mapie, jakiś dzień na uczczenie tego został wybrany i nie najgorszy, symbolicznie związane zostało to z osobą Józefa Piłsudskiego, bo ostatecznie z kimś związać było wygodnie. Rozgrzeszenie w kwestii święta państwowego udzielone. Sam nie popieram, innym nie zabraniam, kwestia gustu i tyle.
Ale NIEPODLEGŁOŚCI nie odpuszczę. Powstała Rzeczpospolita była państwem niezależnym od innych państw, i w takim znaczeniu niepodległym. Za najistotniejsze słowo w poprzednim zdaniu uważam nie "niepodległość" lecz "państwo". Obchodzić przychodzi nam dzień niepodległości PAŃSTWA polskiego od innych państw, takich jak Rosja, Niemcy, Węgry, Litwa. (O niepodległości i Litwie i Ukrainie jeszcze będzie.)
Wyśniona, wywalczona Polska, nasza ojczyzna. Czy to przypadek, że w języku polskim nie ma "matczyzny", a jest tylko "ojczyzna"? Kraj surowego, sprawiedliwego ojca, patriarchy, a nie  kochanej i kochającej mamy. Kraj tego, kogo przede wszystkim trzeba słuchać, kto ma nam wskazywać drogę, napominać, rządzić nami. Językowa zagadka to jednak przypadek, bo jeśli nawet znajdziemy gdzieś jakiś Heimat, to będzie on w cieniu Vaterlandu. Państwo, każde państwo dla swej niepodległości potrzebuje podległości swych obywateli. Świętując jego niepodległość, świętujemy swe poddaństwo.
Szkockie i katalońskie referenda niepodległościowe bardzo mnie cieszą. Jeszcze nie teraz, ale powstaną te kraje i inne też. Szkocja czy Katalonia nie będą lepsze, mniej opresyjne niż Wielka Brytania i Hiszpania, nie mam złudzeń. Ale trwa proces demitologizacji państwa, a wraz z nim redefiniowania obywatelskości, demokracji, egalitaryzmu, suwerenności. A nowe ich rozumienie jest niezbędne, bo dziś ciągle posługujemy się nimi jak w XIX wieku, w kontekście, który nie istnieje od zakończenia I Wojny Światowej.
Wracając do 11 listopada, nie mogę udawać, że nie wiem o mrocznej stronie naszej, polskiej niepodległości. O II RP szanującej, czczącej niepodległość, ale tylko własną. Która, łamiąc swe zobowiązania, okradła z niepodległości Zachodnia Ukrainę. Która, z pozycji siły, nie zawahała się okroić niepodległość Litwy.
Nie świętuję.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz